Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Alan Silvestri

A-Team, the (Drużyna A) 2

(2010)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 30-06-2010 r.

Żyjemy w czasach, w których (niestety) żadna świętość się nie ostoi. Wszystko należy zrobić „lepiej” i z większą pompą! I w ten oto sposób, choć zdarzają się wyjątki (Battlestar Galactica, Doctor Who), w większej mierze mamy do czynienia ze smutną regułą dosłownego zarzynania klasyków. Gdy dochodzi do tego chęć przeniesienia czegoś ze srebrnego na duży ekran, wtedy dopiero zaczyna się prawdziwy wyścig o pozyskanie widza. Drużyna A to kolejny przykład na to, że idąc na kompromis ze współczesną modą „ maksymalnej wizualizacji” kina akcji, zupełnie zapomina się o tym, co tak naprawdę przyciągało uwagę zanim w kinematografii zaczęło panoszyć się CGI – dobra, aczkolwiek nieskomplikowana historia i ciekawie zarysowane postaci. Reżyser Drużyny A, Joe Carnahan, broni swojego dzieła mówiąc, że kręcąc pełnometrażowy film odciął się od myśli, że tworzy remake serialowego periodyku. Może to i dobrze, bo cóż z owej drużyny poza charyzmatycznym Hannibalem by się ostało? Banda „Everymanów” współczesnego kina akcji?



Ukierunkowanie filmu na tory wizualnej rozrywki odbiło się również czkawką na muzyce do Drużyny, za którą odpowiedzialność wziął Alan Silvestri. Wielokrotnie odpowiadając na pytania odnośnie wrażeń po przesłuchaniu ścieżki, określałem ją mianem „muzyki zmarnowanych szans”. Za tym stwierdzeniem, przyznam szczerze, oprócz ogólnego rozczarowania krytyka-amatora, kryje się głęboki żal fana, który zauroczony fantastycznym popowo-orkiestrowym muzycznym światem Mike’a Posta i Johna Carpentera, nie potrafił odnaleźć się w nowym środowisku brzmieniowym Silvestriego. Środowisku pełnym jakiejś dziwnej anonimowości i bezkontekstowości na płaszczyźnie tematycznej. Paradoksalnie, to, co uważać można za wielką wadę Drużyny, na gruncie filmowym sprawdza się pośrednio. Bezwzględne podporządkowanie się materiałowi filmowemu sprawia, że partytura do kinowej Drużyny A stosunkowo dobrze komponuje z dynamicznym montażem i przeciążającymi głośniki efektami dźwiękowymi. Muzyka nie stanowi co prawda estetycznego ekwiwalentu względem opisywanego obrazu, ale jej funkcjonalności nie da się raczej podważyć. Tyle jeżeli chodzi o pozytywy.



Prawdziwy dramat zaczyna się wtedy, gdy ową muzyczną papkę spróbujemy wyjąć z ram filmowych i zaczniemy doszukiwać się w niej czegoś, na czym, mówiąc wprost, można byłoby zawiesić ucho. Wtórność i bezbarwność ścieżki do Drużyny A wręcz przeraża! Silvestri od dobrych kilku lat boryka się z zastojem w systematycznym modernizowaniu swojego warsztatu, co niestety przekłada się na ostre schematyzowanie procesu twórczego. Efektem tego są anonimowe, podobne do siebie pod niemalże każdym względem (czasami także tematycznym) kompozycje. Drużyna A wydaje się zbierać dramatyczne żniwo tego niedbalstwa. Czyżby wino, które w tak zwanym międzyczasie pędzi amerykański kompozytor uderzyło mu zbyt mocno do głowy? Najwyraźniej, ponieważ muzyka, jaką tworzy ostatnimi czasy, to jakiś sfermentowany trunek, w którym bijący po głowie procent zdaje się być ważniejszym, niźli walory smakowe…



Twór anonimowy to taki, który w założeniach bardziej przypomina kompilację, aniżeli wynik pewnych impresji i kreatywnego działania. Drużyna jest na tyle anonimowa, że nie miałbym nic przeciwko, gdyby na okładce znalazło się sformułowanie „Music compiled and prepared by Alan Silvestri” zamiast standardowego „Music composed by…”. Doszukiwanie się rozlicznych nawiązań do G. I. Joe, Ekspresu Polarnego, Vana Helsinga i tym podobnych, stanowi dobrą rozrywkę, ale na krótką metę. Muzyk popada w manierę upraszczania na każdej płaszczyźnie – począwszy od tematycznej, poprzez akcję, a skończywszy na czymś, co z wielkim trudem nazwać można etniką (chodzi o zimmerowskie brzmienia ilustrujące wydarzenia dziejące się w Bagdadzie). Nie chcąc jednak popadać w puste uogólnienia, poświęćmy chwilę na odkrywanie zawartości płyty.



Początek jest nawet obiecujący. Po krótkim ilustracyjnym smęceniu wyłaniają się dwie patetyczne melodie – temat główny (Drużyny) i fragment serialowego motywu przewodniego. Skonotowanie ze sobą tych dwóch elementów odczytuję jako ukłon w stronę miłośników telewizyjnego periodyku i nic więcej. Świadczy o tym chociażby częstotliwość nawiązywania do tematu. Rola fanfary ogranicza się właściwie tylko do zasygnalizowania istnienia takowej na wstępie, potem do ilustracji efektywnego, pełnego patosu epilogu filmu Carnahana. Całość kompozycji bazuje natomiast na nowopowstałym lejtmotywie, który w moim mniemaniu jest największym rozczarowaniem partytury Silvestriego. Gdzie w nim przebojowość i optymizm utworu Mike’a Poste’a?! Alan odwala rzemieślniczą robotę tylko i li wyłącznie, tworząc powściągliwą fanfarę, którą ciska bezmyślnie na prawo i lewo. Maksymalne upraszczanie palety tematycznej, to problem, z którym amerykański kompozytor boryka się ostatnimi czasy nader często. Wynika to między innymi z faktu odchodzenia Silvestriego od klasycznej, orkiestrowej interpretacji obrazu na rzecz dalece idącej industrializacji palety brzmieniowej. Szkoda tylko, że większość action-score Drużyny A tonie w tandetnie samplowanych bitach i różnego rodzaju syntetycznych dodatkach do ubogiej jak Republika Dżibuti faktury. Nawet ilustracja finałowej konfrontacji (The Docks pt 1 i 2) wkracza na ścieżkę muzycznego terroryzmu, gdy do głosu dochodzą solówki gitarowe przypominające zeszłoroczne jarmarczne wyczyny Hansa i jego świty na parkingu przed DreamWorksem. W typowo orkiestrowym brzmieniu zachowany jest natomiast najlepszy, moim zdaniem, utwór na płycie, mianowicie, Flying A Tank. Może oryginalny to on nie jest, ale przynajmniej prezentuje w zakresie muzyki akcji to, za co tak na dobrą sprawę Silvestriego należy cenić – dynamikę i świetną organizację w zakresie instrumentów dętych blaszanych.



Martwi mnie to, że klasyczny, orkiestrowy action-score traci powoli swoją rację bytu na zachodnim rynku muzyki filmowej, staje się passé. Stworzenie dobrej ilustracji nadążającej za stale podkręcającym tempo montażem, bez wsparcia uproszczonego, syntetycznego wzorca rytmicznego, wydaje się zadaniem nadwyraz trudnym, aczkolwiek nie niemożliwym! W Drużynie A wychodzi ewidentnie lenistwo Alana Silvestriego. Kompozytora, który stwierdził najwyraźniej, że skoro jego warsztat pełen jest różnego rodzaju rozwiązań-schematów, ma święte prawo opierać się na nich. Owszem, ma prawo, ale wtedy, gdy robi to z rozsądkiem. Jeżeli natomiast ogranicza swoją pracę do procesu kompilacji, wtedy, jako widz i odbiorca, mam prawo czuć się oszukany i rozczarowany. Rozczarowanie, w tym konkretnym przypadku, sięgać może jeszcze głębiej, gdy rozliczymy Silvestriego z estetyki jego kompilacji. Być może jestem tylko starym wapniakiem, który wychował się na oldschoolowym brzmieniu Drużyny A i teraz ma problemy z zaakceptowaniem nowej interpretacji tejże muzyki. Być może jednak ta muzyka jest po prostu tak infantylna i uboga w konwencję, że słuchanie jej wiązać się musi z dużą dozą samozaparcia. Nie wątpię, że znajdzie się grupa ludzi, którym „wyczyn” Silvestriego przypadnie w jakiś sposób do gustu. Jeżeli chodzi o mnie… Partyturom bez „charakteru i wyrazu” mówię stanowcze NIE!

Inne recenzje z serii:

  • The A-Team (TV series)
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze