Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Randy Newman

Toy Story

(1995)
-,-
Oceń tytuł:
Marek Łach | 26-06-2010 r.

Napisana w ciągu jednego zaledwie dnia piosenka You’ve Got a Friend In Me błyskawicznie stała się muzyczną sygnaturą opowieści o mówiących zabawkach – w 1995 roku zgarnęła nominację do Oscara i Złotego Globu (w obu przypadkach przegrywając batalię z Pocahontas Alana Menkena), w kolejnych latach doczekała się niezliczonych coverów, otrzymała specjalną aranżację na potrzeby Disneylandu, wreszcie w odświeżonych wersjach pojawiła się na gruncie obu sequeli. Dzisiaj, gdy do kin zawitała trzecia część serii, utwór ten charakteryzuje ta sama świeżość i przebojowość co 15 lat temu.

Początki przygody Newmana z Toy Story nie zwiastowały jednak tak dużego sukcesu. W połowie lat 90-tych Disney był niekwestionowanym liderem na polu hollywoodzkiej muzyki filmowej, zgarniając na przestrzeni kilku sezonów zawrotną ilość Oscarów i monopolizując w zasadzie kategorię „Best Music”. Nic więc dziwnego, że szefowie wytwórni nie byli zachwyceni pomysłem twórców Toy Story, by na potrzeby nowej produkcji zupełnie odejść od konwencji musicalowej. Ostatecznie jednak postanowili zaryzykować i przychylili się do sugestii Johna Lassetera, reżysera filmu i założyciela Pixar Studios, by posadę kompozytora powierzyć Randy’emu Newmanowi. Lasseter był wielkim zwolennikiem talentu Newmana, szefów Disneya przekonało zaś 10-minutowe demo muzyczne, jakie artysta im dostarczył. I choć Toy Story nie stało się musicalem, Newman napisał na potrzeby filmu trzy świetne piosenki i sam je wykonał. Tym razem to nie animowani bohaterowie śpiewali swoje kwestie – tym razem utwory wokalne miały być autonomicznym komentarzem do obrazu.


Newman, choć przyszło mu pracować przy filmie rewolucyjnym, inspiracji dla kształtu score postanowił poszukać w klasyce gatunku. Jego ilustracja na tle nowoczesnych ścieżek Menkena i Zimmera z tamtego okresu, brzmi zachowawczo i konwencjonalnie. Jest przede wszystkim bardzo intensywna i pomysłowa w kwestiach aranżacyjnych – co zresztą stało się na przestrzeni kolejnych lat znakiem firmowym kompozytora (współorkiestratorem w tym przypadku był sam Don Davis). Każda wręcz sekunda ścieżki przynosi jakiś nowy pomysł, zwrot w nowym kierunku, próbę zaskoczenia formułą, odcięcia się od tego, co odbiorca słyszał w poprzednich scenach. Pod względem technicznym jest to muzyka z pewnością bardziej skomplikowana od chociażby Króla Lwa… ale jednocześnie jest to ilustracja uciążliwa w odbiorze, a miejscami po prostu irytująca.

Klasyczną metodę Carla Stallinga, którą Newman adaptuje na potrzeby Toy Story, cechują niestety podstawowe wady, jakie z reguły wypomina się muzyce filmowej. Ilustracjonizm score posunięty jest niestety do granic możliwości, w związku z czym niewprawiony czy mało cierpliwy słuchacz z góry skreśli tę kompozycję jako orkiestrowy chaos. Technikę Newmana można podziwiać, niemniej nowoczesna muzyka do animacji od metod Stallinga dawno się już odżegnała. Toy Story, spośród wszystkich prac kompozytora na rzecz Pixar Studios, prezentuje się na płycie niestety najsłabiej. Nie pomaga szczątkowa tematyka – poza triumfalnym tematem Buzza (dobrze rozwiniętym w sequelu) oraz złowrogim marszem dla Sida w zasadzie ani jedna melodia instrumentalna nie zostaje w pamięci po seansie filmu czy płyty. W drugiej części Newman wyraźniej poszedł w kierunku pastiszowym, co stanowiło pewien klucz przy odbiorze ścieżki; tutaj niestety tego nie ma – przeważająca część ilustracji to niezbyt spójny underscore, od którego nawet sam kompozytor w przypadku A Bug’s Life czy Monster, Inc się odciął.


Toy Story ma jednak nad swoim sequelem istotną przewagę – są nią wspomniane już wcześniej doskonałe piosenki. Podczas gdy score dla przeciętnego zjadacza chleba będzie brzmiał anonimowo i mało absorbująco, to zarówno You’ve Got a Friend In Me, patetyczne I Will Go Sailing No More, czy fenomenalne, ironiczne Strange Things, nadają filmowi tak koniecznej muzycznej unikalności. Spora w tym zresztą zasługa reżysera i montażystów – utwory Newmana są bowiem w połączeniu z obrazem doskonale wyeksponowane.

I to właśnie one podnoszą również ocenę płyty. O ile sam score nikogo poza weteranami gatunku raczej nie zainteresuje i wymaga od słuchacza dużego samozaparcia, o tyle same piosenki Newmana warte są ceny albumu. Mają styl, mają swój urok i słusznie zapoczątkowały wieloletnią współpracę między kompozytorem a studiem – współpracę, która zaowocowała 6 lat później dugo wyczekiwanym Oscarem za If I Didn’t Have You z Potworów i spółki. Jednego można być pewnym: jeśli któryś z bohaterów Pixara zacznie śpiewać kiedyś na ekranie, to będzie wiadomo, kto maczał w tym palce.

Recenzje pozostałych ścieżek z serii:

  • Toy Story 2
  • Toy Story 3
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze