Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Alan Silvestri

Judge Dredd (Sędzia Dredd)

(1995)
5,0
Oceń tytuł:
Tomek Rokita | 06-05-2010 r.

Historia powstawania muzyki do Sędziego Dredda, sympatycznego acz nie pozbawionego wad obrazu z kategorii przygody/sci-fi, z którym czas obszedł się znacznie lepiej niż w chwili jego powstania (spora klapa finansowa), była równie kłopotliwa co sam film. Pierwotnym kompozytorem przydzielonym do projektu był David Arnold, który udanie zadebiutował w mainstreamie przy reżyserze Danny Cannonie (Amerykański łowca). Prędko jednak zastąpił go Jerry Goldsmith, którego – co można domniemywać – zakontraktował sam Stallone jak i producent Andrew G.Vajna, z którymi weteran hollywoodzkich, muzycznych opraw tak owocnie współpracował przy serii Rambo. Napięty terminarz na rok 1995 nie pozwolił niestety Goldsmithowi pracować nad Sędzią, choć w ramach „przysługi” skomponował świetny motyw muzyczny pod zwiastun obrazu. W końcu, twórcy zapukali do drzwi Alana Silvestri’ego, naturalnego i chyba najbardziej pojętnego spadkobiercy stylu Goldsmitha i Williamsa. Amerykanin skomponował bogatą, potężną ilustrację, nie tak daleko znowu od wspomnianego Goldsmitha, poruszającą się w obszarach fantasy, przygody, science-fiction i suspense’u. Jedną z jego zdecydowanie najlepszych ale i chyba mniej popularnych prac…

Za taki stan rzeczy w pewnym sensie odpowiadać może nie satysfakcjonujące (i jedyne jak dotąd) oficjalne wydanie muzyki, które w roku premiery filmu ujrzało światło dzienne jedynie w formie zaledwie 40-minutowego materiału na płytce znanej z tamtego okresu wytwórni Epic Soundtrax. Resztę poświęcając na piosenki inspirowane filmem (oj, fani filmówki tego srodze nie znoszą…). Jednak musimy to obiektywnie przyznać – te 40 minut to po pierwsze esencja najlepszego materiału muzycznego z filmu a zarazem jedne z najbardziej spektakularnych minut w karierze kalifornijskiego twórcy.

Sędzia Dredd muzycznie to potężna, kolorowa, bombastyczna i podszyta świetną, dynamiczno-heroiczną tematyką praca z magicznego okresu lat 90-ych, która pojawiła się w tym samym czasie co takie perły filmowej muzyki rozrywkowej jak Gwiezdne wrota, Wyspa piratów czy też prace Jamesa Hornera. Silvestri korzysta w niej bez ograniczeń z szerokiego brzmienia Sinfonii London, chórów i śladowej elektroniki. Błyszczy przede wszystkim elektryzujący, kapitalny temat główny dla bohatera granego przez Slya Stallone ale też i potężny, wojskowy marsz. Odnajdziemy tu również mocne wątki dramatyczne i militarne, którymi Silvestri powraca do czasów Predatora i Otchłani. Elementy, które z pewnością nie pozwalają Dredda zaklasyfikować jako jeno rozrywkowej, lekkiej pracy przygodowej. Świetnie wypadają wszelakie fanfarujące, wznoszące się sekwencje, które w filmie wtórują zazwyczaj dramatycznym decyzjom bądź typowym dla kina przygody „wezwaniom” do walki/wyruszeniem w akcję bohatera. Można by rzec: stary, dobry Alan… Najlepiej sumują te elementy pierwszy i ostatni utwór, rozpracowane przez kompozytora w charakterze suit, które bardzo dobrze spajają w swojej zawartości główne rozwiązania tematyczne jak i orkiestracyjne, charakterystyczne dla tego score’u.

Moją uwagę chciałbym skupić jednak na dwóch innych utworach, które z pewnością są jednymi z najwybitniejszych w karierze Amerykanina. Najpierw fenomenalny Judgement Day – sensacyjna muzyczna wizja wsparta epicką wzniosłością i dramatyzmem najwyższych lotów. Kompozytor wspaniale buduje utwór do samego końca, eksplodując chóralno-symfonicznym, nobliwym uniesieniem, podszytym jednak również emocjonalnym smutkiem, gdy na ekranie Max Von Sydow udaje się w ostatnią podróż ku filmowym Jałowym Ziemiom, żegnany z wielką pompą świata futurystycznej jurysdykcji wykreowanej w filmie. Dzięki montażowemu połączeniu zdjęć i ilustracji Silvestriego Sędzia Dredd osiąga – przynajmniej w tej sekwencji – prawdziwą klasę. Inny utwór, to faworyt fanów, sensacyjna akcja Block War, czyli mocarne połączenie porywającej rytmiki i militarystycznych tonów najwyższego kalibru. Tak jakby Silvestri zebrał cały swój talent, który szlifował wcześniej w takich pozycjach jak Predatory, Młode strzelby II czy Rykoszet, podkręcił tempo oraz rozmach i postanowił zachwycić muzyczno-filmowy świat. Szczerze radują tu szczególnie przejścia pomiędzy wygrywanym heroicznie, w nieco wolniejszym tempie głównym tematem a wojskowym marszem na sekcję dętą i perkusję (oczywiście werbel rządzi!). A gdy Silvestri okrasza utwór zwiększanym tempem i kolejnymi kompozytorskimi sztuczkami oraz fanfarami, fanowi muzyki filmowej pozostaje tylko zbierać szczenę z podłogi. Akcja ta jest czysta i klarowna, nie tak przesadzona jak w jego późniejszych projektach (Mumia powraca, Van Helsing). Można powiedzieć, że osiąga tu apogeum tego, co twórca rozpoczął w 10 lat wcześniej przy Powrocie do przyszłości i Predatorze. Warto zwrócić również uwagę na wagę muzyki w filmie Cannona, która nie rzadko wynosi go z oparów kiczu czy też bzdury na tory słuszne dla porządnych widowisk science-fiction. Niech przykładem będzie czołówka, gdy dokładnie w momencie wchodzącego tematu kompozytora i przy kamerze wznoszącej się nad futurystycznym Mega City pojawia się dumnie napis: MUSIC COMPOSED AND CONDUCTED BY ALAN SILVESTRI. Tak to powinno się odbywać! :-).

Oprócz tego interesujący wydaje się stylistycznie odbiegający od reszty symfoniki Angel Family, w którym kompozytor skupia się bardziej na elektronice i dziwacznych efektach osiągniętych za pomocą min. saksofonu i egzotycznej perkusji, czym powraca do stylu Predatora 2. Część komentatorów uważa to za dziwne i niepotrzebne odejście od jednorodnej narracji partytury, lecz ja osobiście widzę w tym ciekawy element odskoku od potężnej dawki wybuchowej orkiestry. Piosenki oprócz bardzo dobrego kawałka formacji The Cure, który podłożony był pod napisy końcowe, łączącego rock z elementami klasycznymi, niestety nie są warte uwagi. 40 minutowy czas partytury naturalnie stanowi o bardzo dobrej słuchalności materiału, lecz w dzisiejszej dobie wznowień i kompletnych wydawnictw w światku soudtracków, marzeniem byłoby usłyszeć choćby 70-minutowy, rozszerzony album z Sędziego Dredda. Pomarzyć można, dlaczego nie? ;). Antidotum może być wydany później bootleg, który oprócz oficjalnie wydanych utworów zawiera dodatkowe 15 minut muzyki, lecz nic nie zastąpi profesjonalnego wydania. Tak jak powyżej napisałem, partytura ta zdaje się być apogeum ekspresyjnego i inspirującego stylu pisania przez kompozytora na orkiestrę w gatunkach sci-fi/akcja/przygoda z lat 1985-1995 i z tego też miejsca, wydaje mi się winno się jej poświęcić więcej atencji. Kolejne próby Amerykanina (szczególnie w filmach Stephena Sommersa), choć równie spektakularne, nie miały już tej lekkości i prostoty, a pisanie twórcy stało się dużo bardziej skomplikowane i czasami za bombastyczne. Cóż mogę powiedzieć: spektakularny 40-minutowy rajd i klasyka muzyki filmowej lat 90-ych.

Najnowsze recenzje

Komentarze