Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Christopher Young

Creation

(2010)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Wudarski | 18-04-2010 r.

Christophera Younga fani muzyki filmowej kojarzą jednoznacznie, jako mistrza muzyki mrocznej, kompozytora, który w niezwykły sposób potrafi wydobyć klimat horroru, robiąc to nie tylko skutecznie w filmie, ale i atrakcyjnie na płycie. Young jest jednak twórcą niezwykle wszechstronnym i bez wątpienia cały czas niedocenionym należycie. Wielu miało nadzieję, że zmieni się to po nominacja do Złotego Globu jaką kompozytor otrzymał za muzykę do filmu „Kroniki Portowe”. Niestety tak się nie stało. Young ciągle jest postrzegany, jako solidny rzemieślnik, stojący na równi z Johnem Debneyem w lidze hollywoodzkich wyrobników. To zaszufladkowanie jest chyba jednak nie sprawiedliwe, szczególnie, gdy posłuchamy kompozycji takich jak choćby Hellriser, Bless the Child, czy wspominane The Shipping News. Omawiane tutaj Creation to z pewnością kolejny przykład, że w świecie muzyki filmowej Youngowi należy się wyższa pozycja.

Muzyka została skomponowana na potrzeby biograficznej opowieści o życiu Karola Darwina. Filmu w zamyśle będącego artystyczną wariacją (niezwykłe zdjęcia) na temat postaci twórcy O pochodzeniu gatunków, a który w istocie stał się kliszową opowiastką biograficzną, w wielu momentach nieznośnie nudną. Co więcej postać Darwina została pokazana jednowymiarowo, a dyskurs o jego dziele został zastąpiony nużącymi scenami wizyt u wód…

Gdy przesłuchałem (jeszcze bez znajomości obrazu) tę partyturę sądziłem, że oto znalazłem najlepszą muzykę napisaną do filmu w roku 2009. Wprawdzie moja ocena sporo spadła gdy obejrzałem film, to jednak nie zmienia to faktu, że na płycie kompozycja niesie duże pokłady emocji i wrażliwości, porównywalne z Osadą Jamesa Newtona Howarda, czy hornerowskim The Spitfire Grill. Dodatkowo całość topi się w jakimś takim chłodnym, medytacyjno-ascetycznym stylu Arvo Pärta. Wymieni przeze mnie kompozytorzy, choć zapewne stali u podstaw muzyki do Creation (czy to jako inspiracja, czy to jako temptrack – czepialscy znajdą nawet motyw hornerowskiego 4-nutowca choćby w utworze „Creation”), jednak w żadnym stopniu nie dyskwalifikują tej kompozycji. Co ważne Young miał pomysł na tę partyturę. Przede wszystkim odwołał się do wiktoriańskiego instrumentarium (stąd te skrzypce, fortepian, dęte drewniane), które miało opowiedzieć udramatyzowane kwestie. Film jednak nieco zepsuł te plany, ale o tym za chwilę…

Za niewątpliwy plus należy także policzyć naprawdę śliczne tematy. To na brak czego współczesna muzyka filmowa bardzo cierpi. Takie utwory jak „The Ghost Pavane”, czy „Humility and Love są klasą samą dla siebie. Osobna wzmianka należy się także bardzo ciekawemu fragmentowi, jakim jest „Fuegian Children”. Utwór ten ma trzy odsłony stylowe: groźnie-patetyczną, irlandzko-szkocką oraz wiktoriańską, odsłony które w niezwykle harmonijny sposób, bez żadnych zgrzytów montażowych przechodzą jedna w drugą. „Fuegian Children” ilustruje historię indiańskich dzieci, które w zamian za paciorki zostały zabrane na pokład HMS Beagle, aby tam nauczyć je angielskich manier i religii. Niestety w filmie ma on zupełnie inne brzmienie niż na płycie (brakuje części pierwszej).

Po kilkukrotnym przesłuchaniu płyty, miałem wobec niej spore wymagania. Chciałem żeby oddziaływała wraz z obrazem tak dobrze jak chociażby Osada. Niestety z przykrością muszę stwierdzić, że moje oczekiwania stały się płonne. Rzadko bowiem zdarza się, że score tak traci po obejrzeniu filmu. Czym to zostało spowodowane? Ano przede wszystkim słabym dziełem, pod jakie przyszło Youngowi komponować. Creation jako film jest niespójny i chaotyczny, a narracja nie wiadomo w którą stronę zmierza. Co więcej nie do końca wiadomo, do kogo jest adresowany. Nie można go bowiem zaliczyć ani do kategorii „sztuka” (ze względu na łzawą i melodramatyczną historię), ani do kategorii „prosta, wzruszająca historia o wybitnym naukowcu” (co spowodowane jest artystowsko pokazanymi wizualizacjami rozkładu, które są żywcem wyjęte z dzieł Lyncha czy Greenewaya). Ten chaos filmu ma wpływ na konsekwentnie budowany przez Younga klimat, emocjonalność i dramatyzm, które nagle gdzieś ulatują. W świetle obrazu także te wszystkie pozornie ciekawe pomysły ilustracyjne nagle stają się banalne i sztampowe. Young niczym nie zaskakuje, a jedynie sprawnie wykonuje swoją pracę. Muzyki nie tylko nie słychać, ale i nie czuć, a to już jest w mej opinii poważny grzech (za dowód stawiam chociażby sekwencję początkową, która mimo pozornie muzycznej swobody wydaje się być zupełnie nijaka).

Żeby jednak sprawa była jasna, te gorzkie słowa krytyki pojawiają się przede wszystkim w kontekście moich oczekiwań, które dodajmy jasno, były dosyć wysokie. Miałem nadzieję na „dzieło”, a wraz z obrazem otrzymałem po prostu średniaka (gdzie od czasu do czasu znajdują się ciekawe momenty – „Fuegian Children”).

Mimo tego polecam Creation, polecam jako muzykę autonomiczną, która chociaż może nie zachwyca swoją oryginalnością, to jednak może zauroczyć emocjami i tematyką, czego dowód można znaleźć chociażby w brawurowym „Humility and Love”, nie bez kozery przecież nagrodzonym Filmmuzą za najlepszy utwór roku 2009.

Najnowsze recenzje

Komentarze