Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Bruno Coulais

Enfant qui voulait être un ours, L’ (Drengen der ville gøre det umulige)

(2002)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 12-03-2010 r.

7 lat przed Koraliną i Sekretem księgi z Kells (po drodze był też raczej nieznany Max & Co.) Bruno Coulais napisał muzykę do duńsko-francuskiej animacji o chłopcu, który chciał być niedźwiedziem. Film wydaje się być raczej prosty graficznie, choć nieskomplikowaną kreskę (ludzcy bohaterowie mogą przynosić pewne skojarzenia z wyglądem postaci z francuskich seriali rysunkowych z lat 80., jak pamiętna Szagma i zaginione światy), pastelowe kolory i pejzaże jak z obrazów akwarelą malowanych gdzieniegdzie wspomagano technikami komputerowymi. Nie dorównał on popularnością żadnemu z wcześniej wymienionych i pewnie poza Francję i Skandynawię specjalnie się nie przebił. A trochę szkoda, bo o dziwo, bajka ta okazuje się być całkiem interesującą alternatywą dla disney’owskich klasyków, momentami prezentując się jak na film dla dzieci dość poważnie czy brutalnie. Punktem wyjścia staje się urodzenie przez polarną niedźwiedzicę martwego noworodka (sic!), a i później twórcy nie uciekają od śmierci a nawet krwi (kapitalny kadr, który prezentuję na dole recenzji). Nawet zakończenie, choć w gruncie rzeczy szczęśliwe, bardzo odmienne jest od typowo hollywoodzkiego happy-endu.

Zatrudnienie Coulaisa do zilustrowania tej swoistej skandynawskiej nostalgiczno-magicznej Księgi dżungli było prawdziwym strzałem w dziesiątkę, a po obejrzeniu filmu chyba każdy przyzna, że obraz bez tej muzyki nie byłby tym samym. Ścieżka dźwiękowa jest tu świetnie wyeksponowana, najlepiej ze wszystkich animacji, do których Coulais pisał, zaś jej rola w budowaniu atmosfery i emocji również jest niezwykle istotna. Francuz stawia w pierwszym rzędzie na wokalizy. Mamy tu zarówno chłopięcy głos Nicolasa Lemoine, jak i dwoje lapońskich wokalistów (Boine i Saari), a także Dunkę Kayę Brüel. Śpiewy tej czwórki, jak dziś już zdążyliśmy się przyzwyczaić u Coulaisa, traktowane są często bardzo instrumentalnie, aczkolwiek nie jestem pewien czy trzy główny tematy/piosenki są śpiewane w jakimś nieistniejącym jezyku, czy też jest to na przykład lapoński. W każdym bądź razie na koniec płyty usłyszymy te trzy utwory w języku francuskim. W 2002 roku stosowane tu wokalne pomysły Coulaisa nie były jeszcze tak znane (choć ich namiastkę mieliśmy chociażby w Makrokosmosie) a stosowane na taką skalę były raczej po raz pierwszy. Oczywiście oryginalność tej ścieżki nie jest totalna, bo znajdziemy tu ewidentne wpływy stylistyczne, zwłaszcza w zakresie perkusjonaliów i elektroniki, z tych najwybitniejszych wcześniejszych prac. Natomiast pewne pomysły z Drengen der ville gøre det umulige (to duński tytuł tego filmu) Coulais wykorzystywał i rozwijał później, choćby w La Planete Blanche z „akcją” geograficznie umiejscowioną przecież podobnie.

Charakterystyczne dla Coulaisa urokliwe brzmienie, w którym tak wyraźnie słychać poszczególne instrumenty, współtworzone w przypadku L’enfant qui voulait être un ours przez gitarę, instrumenty klawiszowe czy dęte drewniane jest wyjątkowo łagodne, delikatne. Dziecięcy głos Lemoine’a dominuje wyraźnie wśród pozostałych wokaliz, kreując momentami beztroską, momentami melancholijną atmosferę i niejako podkreślając do jakich odbiorców skierowany jest film. Wokale Lapończyków wspomagają ten chłopięcy i na drugim planie wraz z fletami dodają wszystkiemu posmak etniczności. Ścieżki, takie jak otwierający płytę utwór tytułowy, Le choix, L’habit i kilka innych mają charakter bardziej piosenek, jak filmowej ilustracji, co nie przeszkadza im oczywiście znakomicie funkcjonować w obrazie, na płycie zaś czyni je wyjątkowo przystępnymi. Tym bardziej, że opierają się na nieskomplikowanej a ładnej melodyce i wraz z takimi fragmentami jak „płynąca” orkiestra połączona z kobiecą wokalizą w Les poissons mogą stanowić swoisty balsam dla uszu słuchaczy nieco zmęczonych hałaśliwymi soundtrackami z hollywoodzkich akcyjniaków. Coulais potrafi tu być bardzo minimalistyczny, jak w Les monts roses gdzie z początku ogranicza się do prostego motywu na fortepian i towarzyszącego mu etnicznego fletu. Nie oznacza to, że u Coulaisa jest tylko łagodność i melancholijność. Wspomniane we wstępie wydarzenia w akcji filmu wymagają odpowiedniej muzyki. Już Vers la ville jest bardziej dynamiczne, Francuz sięga po sekcję dętą, a muzyka nieco narasta sprawiając wrażenie rosnącego osaczenia. Z kolei w L’attaque des loups do osiągnięcia odpowiedniej rytmiki i dynamiki kompozytor zaprzęga obok bębnów, drumli i wokaliz, także dźwięki przypominające te zsamplowane trzepoty ptasich skrzydeł z Makrokosmosu.

Wspomnianych fragmentów, podnoszących nieco tempo i wyrywających z błogiej delikatności jest generalnie bardzo niewiele i można uogólniając stwierdzić, że to bardzo spokojny, nastrojowy i bardzo przyjemny dla ucha album. Z drugiej strony sprawia to, obok faktu, że w drugiej połowie płyty mamy w dużej mierze powtórki motywów z początku albumu, że jest aż za bardzo monotonnie. To wrażenie na szczęście redukuje niedługi czas odsłuchu soundtracku. Zdaję sobie też sprawę, że te wokalne zabawy Coulaisa są dość specyficzne i nie każdy się do nich przekona i je w pełni polubi. Jednak fanów muzyki filmowej, którzy widzieli film namawiać do sięgnięcia po ten album na pewno nie trzeba. Za prześliczne oddziaływanie w obrazie, za pomysłowość, za pełne inspiracji brzmienia tej płycie należy się naprawdę wysoka ocena. Zapomniana perełka w dyskografii Bruno Coulaisa.

Najnowsze recenzje

Komentarze