Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Akihiko Matsumoto

Goemon

(2009)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 21-11-2009 r.

Słuchając kompozycji Akihiko Matsumoto do Goemona przypomina mi się rok wcześniejsza partytura Johna Debneya do gry Lair. I nie chodzi o to, że muzyka obu panów miałaby być do siebie podobna, bo za szczególnie nie jest. Japoński blockbuster też pewnie nie ma nic wspólnego z grą komputerowa o rycerzach i smokach, chociaż patrząc na zwiastun filmu, w którym aż kipi od rażącej w oczy komputerowej scenografii, to można by się jednak zastanawiać nad cechami wspólnymi. Nie w tym jednak rzecz. Skąd więc to Lair przychodzi mi do głowy? Ano stąd, że najkrótszy opis ścieżki Debneya mógłby brzmieć „świetnie się słucha, choć diablo to wtórne”. I dokładnie to samo można by napisać o Goemonie.

Żeby jednak się nie wygłupiać i nie kończyć recenzji na tym banalnym, ale jakże wiele mówiącym stwierdzeniu, warto by na temat tego soundtracku napisać parę słów. Jego twórca, Akihiko Matsumoto, choć dwukrotnie był już nominowany do nagrody Japońskiej Akademii Filmowej, to dla zdecydowanej większości fanów ścieżek dźwiękowych jest postacią anonimową. Zresztą jego dorobek w tej materii jest póki co bardzo skromny i ogranicza się do udźwiękowienia kilkunastu produkcji filmowych i gier, znanych głównie Japończykom. Ponadto Matsumoto jest producentem muzycznym, współpracuje z piosenkarzami z Kraju Kwitnącej Wiśni, a ostatnio ponoć podjął współpracę z jakimś tamtejszym DJem.

Słuchając głównego tematu Goemona w otwierającym i zamykającym album utworze sam Matsumoto jawi mi się zresztą jako taki DJ muzyki filmowej. Weźmie trochę nutek z Bravehearta, co nieco z Mononoke Hime czy innego dzieła Hisaishiego, jakby też fragment Highlandera, wszystko to zmiesza ze sobą i voila – chwytliwy epicki temat gotowy. Ładnie jest to zaaranżowane i zagrane, ta muzyka mogłaby być porywająca, tylko że słuchając tego mamy nieodparte wrażenie deja-vu. I nie dotyczy ono niestety tylko Main Theme ale także innych fragmentów. Wśród odpowiedzi w muzycznej zgadywance „z kogo zżynał Matsumoto?” (wersja subtelniejsza: „kim się inspirował?”) na pewno pojawiać się będą nazwiska Hornera, Shore’a, Hisaishiego, Kamena, Zimmera a nawet Kitaro czy Poledourisa.

Gdyby jednak ktoś zaczął słuchać muzyki filmowej od tego soundtracku a dorobek wymienionych panów nawet fragmentarycznie nie zahaczył o jego uszy, to mógłby być Goemonem oczarowany i zafascynowany. Matsumoto produkuje bowiem świetną muzykę akcji. Już The Thief wciąga słuchacza zimmerowską rytmiką, mrocznym chórem i fajnym motywem na smyczki. Wszystko to w jeszcze bardziej porywającym wydaniu ma też kolejny na liście utwór Zekkei. Ale już absolutnego powera ma najdłuższy na płycie The Battle in Sekigahara z potężnymi chórami, kotłami, zapętlonymi smyczkami i fanfarowymi dęciakami. Niczym LOTR i Conan z dodatkiem Zimmera…

Co ciekawego poza głównym tematem i action-score? Matsumoto nie zapomina o stronie lirycznej. Piękny, nawet jeśli nieco kliszowy i znów przynoszący skojarzenia z Władcą pierścieni, jest wygrywany na etnicznym flecie, nostalgiczny Memories of Cha Cha and Goemon. Ciekawa jest też sama końcówka tego utworu, z chórkiem i chyba też syntezatorami, a jej brzmienie z kolei kojarzy się z muzyką Kitaro. Zostawmy jednak już te nieszczęsne podobieństwa. Innym niezwykle ładnym utworem jest Farewell to Goemon, którego tytuł mówi chyba wszystko o jego charakterze. Nie najgorzej prezentuje się też fortepianowa wariacja tematu głównego w Destiny, choć nie niesie aż tylu emocji, co wcześniej wymienione ścieżki. W Nobunaga i Nobunaga’s Death dostaniemy za to całkiem sporo wzniosłości i patosu. Dla każdego coś miłego.

Żeby za dobrze z tą słuchalnością nie było mamy parę utworów, których spokojnie mogłoby nie być. Goemon Credit nie jest może sam w sobie zły, ale te kilkanaście sekund brzmi jak wzięte z prezentacji logo jakiejś wytwórni i wstawione w środek soundtracku nieszczególnie do niczego pasuje. Hanzo to nudny underscore, za którym też by nikt nie zatęsknił, ale już kompletnym dziwadłem zdaje się Music Box. Żeby nikt nie miał wątpliwości, to zaczyna się ten utwór odgłosem nakręcanej pozytywki. A potem przez 5 minut słyszymy odtwarzaną w kółko pozytywkową melodię. Rozumiałbym sens takiego utworu, gdyby do tej pozytywki Matsumoto coś dokładał, stopniowo budował napięcie, niczym Morricone w finałowym fragmencie Nietykalnych, ale nic z tych rzeczy. Z ciekawostek odbiegających od reszty wymienić należy A Banquet. Brzmi to trochę jak Rahman – hiphopowo-dance’owy podkład, do tego jakieś hinduskie instrumentarium oraz smyczki wygrywające motyw, który później usłyszymy we wspomnianym już Nobunaga. Jednak muszę powiedzieć, że zupełnie dobrze się tego kawałka słucha.

W recenzjach ścieżek dźwiękowych z topowych produkcji kinowych ostatnich lat, moi redakcyjni koledzy a czasem także i ja sam, często narzekamy, że Hollywood w muzyce filmowej się już wypalił, że zjada własny ogon i że świeżości i melodyjności trzeba szukać w soundtrackach z Europy i Azji. Goemon potwierdza to tylko połowicznie. Melodyjności na pewno mu nie brakuje, a każdy, dla kogo w muzyce filmowej jest ona bardzo ważna, powinien być z tego score’u zadowolony. Z drugiej strony świeżości tu za grosz, Matstumoto do bólu wykorzystuje gatunkowe klisze, nie gorzej niż chłopcy z MV/RC albo Brian Tyler. Ostateczny efekt brzmi jednak zaskakująco nieźle, czuć w tym jakieś emocje i jeśli zapożyczenia/klisze/schematy Wam nie przeszkadzają, jeśli nie macie w głowie zainstalowanego alarmu antyplagiatowego, albo potraficie go na moment wyłączyć, to Goemon powinien dostarczyć Wam trochę (a może i sporo) radości.

Najnowsze recenzje

Komentarze