Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Philippe Rombi

Homme et son chien, un

(2009)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 23-05-2009 r.

Jean-Paul Belmondo, jedna z ikon francuskiej kinematografii, po kilkuletniej przerwie spowodowanej poważnymi kłopotami zdrowotnymi, powrócił na ekran w dramacie Un homme et son chien (dosłownie: Człowiek i jego pies). Film Francisa Hustera nie zrobił jednak furory nawet w rodzimej Francji, zyskując raczej kiepskie opinie widzów i krytyków, a zważywszy na mnogość wcześniejszych ról Belmondo, pewnie prędko zostanie zapomniany. Fani muzyki filmowej powinni jednak na ten tytuł zwrócić szczególną uwagę. Autorem muzyki do tego obrazu jest stosunkowo młody i niewątpliwie zdolny Francuz Philippe Rombi, który błysnął takimi ścieżkami, jak Joyeux Noël i Angel. Już po przedpremierowych pokazach filmu w listopadzie 2008, kompozytor został wyróżniony za swoje dzieło na Festiwalu Muzyki i Kina w Auxerre. Gdy zaś w początkach 2009 roku wraz z wejściem Un homme et son chien do francuskich kin, specjalizująca się w muzyce klasycznej wytwórnia Zig-Zag Territoires wypuściła soundtrack, wszyscy mogliśmy przekonać się, że ta nagroda Rombi’emu jak najbardziej się należała a jego score zasługuje na jeszcze niejedno wyróżnienie.

Jedno takie, w formie przychylnej recenzji, otrzyma z pewnością ode mnie. Bez owijania w bawełnę przyznać muszę, że score Philippe’a Rombi’ego mnie zauroczył i przywrócił mi wiarę we współczesną muzykę filmową. Wiarę tak nadwątloną przez atakujące z każdej strony popłuczyny Batesa, Zanellego, Djawadi’ego i im podobnych czy nawet przez porządne, ale rozczarowujące, jak na możliwości ich twórców, kompozycje pokroju Star Treka Giacchino czy elfmanowskiego Terminatora. Rombi nie stworzył wprawdzie arcydzieła, ani nie poczynił swoją pracą milowego kroku w muzyce filmowej. Francuz, podobnie jak w przypadku Angel znów zdaje się stylistycznie czerpać z klasyki muzyki filmowej (i nie tylko filmowej), w tym przypadku nie sięgając może aż tak daleko wstecz, a mieszając w swym dzieje europejską elegancję z hollywoodzkim dramatyzmem, nawiązującym nieco do twórczości chociażby Johna Williamsa. Trudno jednak czynić Rombi’emu jakiekolwiek zarzuty z powodu jego inspiracji, zwłaszcza że kompozytor wszedłszy do tej, jakby zapomnianej obecnie w main streamie, stylistyki, porusza się w niej z niebywałą gracją i dostarcza obcującego z albumem słuchaczowi wielu radości i wzruszeń.

Czym zachwyca Francuz? Przede wszystkim tym, że stworzył liryczno-dramatyczna partyturę opartą o naładowane emocjami, piękne melodie. Pierwszą i chyba najładniejszą z nich jest otwierający soundtrack temat główny, przypisane tytułowej dwójce bohaterów – taki trochę smutny, trochę nostalgiczny, jak ich los. Wprowadzi go delikatny solowy fortepian w bardzo dobrym wykonaniu samego kompozytora. Instrument ten jest zresztą najważniejszy w całej kompozycji i w aranżacjach na niego usłyszymy wszystkie najważniejsze motywy. Obok niego prym wieść będzie sekcja smyczkowa, która dołączy już w połowie Un homme et son chien (Thème). Z kolei w zamykającym album utworze bonusowym, zamiast pełnej sekcji usłyszymy solowe skrzypce Stéphane Rodescu. Zupełnie zmarginalizowna została sekcja dęta blaszana, co jednak nie powinno dziwić, zważywszy na stonowany i dość liryczny charakter całości. Co mnie bardzo ucieszyło, kompozytor nie zapomniał o nie będącym ostatnimi czasy w modzie flecie, wystawiając go na pierwszy plan choćby w ślicznym Charles et Jeanne, w którym zaprezentuje się drugi z głównym tematów, wcześniej obecny w fortepianowej aranżacji w utworze trzecim. Ostatni z trójki najważniejszych melodii jest temat Charlesa – także ładny, ale nie posiadający raczej takiego emocjonalnego oddziaływania, jak dwa poprzednie.

Oprócz opisanego tematycznego trio, prezentowanego obficie na całej długości soundtracku, kompozytor raczyć nas będzie pomniejszymi motywami i wysokiej próby liryką i dramatyzmem, jak w kapitalnych, intensywnych Rester digne i świetnego na płycie jak i w filmie Final – le train. Underscore nie ma prawie wcale, pojawia się w zasadzie jedynie w niemal niezauważalnych fragmentach niektórych utworów, tworząc swoiste przejścia między poszczególnymi melodiami i tematami. Ze wspomnianych pobocznych najbardziej zwraca uwagę wykorzystany w czołówce filmu oraz w zwiastunach bardzo klasycznie brzmiący motyw, który możemy usłyszeć tylko w jednym utworze, a mianowicie w Ouverture.

Un homme et son chien, jak każdemu score, można oczywiście wytknąć kilka wad. Są nimi odbierające nieco punktów za oryginalność wspomniane inspiracje klasyczną filmową muzyką liryczno-dramatyczną (ale podejrzewam, że dla większości słuchaczy to żadna wada a wręcz zaleta), czy wynikająca ze spokojnego, stonowanego charakteru całości pewna stylistyczna monotonia, która jednak dzięki niedługiemu czasowi trwania także dla większości wcale nie musi być odczuwalna. Osłuchani w dziełach Francuza mogą też odnaleźć jakieś podobieństwa do niektórych fragmentów jego wcześniejszych prac, a także tegorocznego Ricky’ego (którego również mocno polecam). Muzyka w filmie spisuje się bez zarzutu, można by się wprawdzie przyczepić, że pierwszej połowie obrazu jest nieco stonowana, schowana, ale późniejsze ekspozycje głównych tematów nadrabiają to z nawiązką. W moim przekonaniu wszystkie drobne minusy nie mają jednak większego znaczenia, zważywszy jak znakomicie słucha się tej kompozycji. Jeśli zamkniecie oczy i dacie się ponieść delikatnym, nastrojowym, przywołującym wspomnienia tematom Philippe’a Rombi’ego, to zgodzicie się z wystawioną przeze mnie notą końcową (jeśli naciąganą, to doprawdy minimalnie i w dobrej wierze – bo na zachętę, by sięgnąć po album wciąż jeszcze słabo znanego artysty). Francuski kompozytor, wraz ze swym rodakiem Alexandre Desplatem, dobitnie pokazuje, iż nawet po zasmucającym odejściu Maurice’a Jarre’a, kompozytorzy znad Sekwany wciąż brylują w muzyce filmowej. I naprawdę warto sięgać po ich dzieła.

Najnowsze recenzje

Komentarze