Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.

Ennio Morricone – 60 Years of Music Tour – Relacja z koncertu w Krakowie!

Wojtek Wieczorek | 21-04-2022 r.

Szósty lutego bez wątpienia będzie pamiętnym dniem dla miłośników muzyki filmowej, a zwłaszcza dla dwóch redaktorów pewnego mało znanego portaliku, starającego się szerzyć znajomość tego pięknego gatunku wśród polskich słuchaczy. Ale po kolei…

Miłościwie nam panujący redaktor naczelny wysłał dwóch rycerzy z misją opisania ważnego wydarzenia, jakim była ostatnia trasa koncertowa wielkiego Ennio Morricone. Właściwie to zlecił mnie, ale jestem na tyle niekompetentny, że musiałem prosić o pomoc największego portalowego Morriconologa – Dominika. Tak więc dzień przed wyjazdem do Krakowa naładowałem akumulator, tak na wszelki wypadek, a w poniedziałek uzbroiłem się we wszystko co trzeba na długą trasę i koncert – wodę, bułki, nawigację, pendrive’a z muzyką, dziewczynę… Maska przeciwgazowa była niepotrzebna, bo mieszkając na Śląsku byliśmy naturalnie uodpornieni na toksyczną atmosferę obcej ziemi. Zgarnąłem Dominika z wyznaczonego punktu i ruszyliśmy w nieznane…

Do Krakowa dotarliśmy po ponad dwóch godzinach. Ustawiłem nawigację tak, żeby jechać dłuższą drogą, ale tańszą, omijając bramki płatnej autostrady A4. Niestety, i w tym aspekcie okazałem się niekompetentny, bo trasa rzeczywiście była dłuższa, ale koniec końców i tak nadzialiśmy się na bramki. Przynajmniej dzięki temu mogliśmy sobie z Dominikiem pozwolić na dłuższą fanbojską rozmowę i dywagacje o tym, kto powinien był w zeszłym roku dostać Oscara za muzykę. Paulina, jako osoba nieskażona takimi aberracjami i posiadająca jako taki kontakt z rzeczywistością, postanowiła powtarzać przed jutrzejszym egzaminem (co ciekawe, cała nasza trójka miała następnego dnia egzaminy – 66.6% z nas zdało pomyślnie).

W Arenie Tauron spotkaliśmy innych rycerzy okrągłego portalu, a także samego miłościwie nam panującego naczelnego. Po krótkiej rozmowie udaliśmy się w końcu do wyznaczonych miejsc. Na chwilę przed przygaszeniem świateł usłyszeliśmy komunikat z prośbą o wyciszenie telefonów. Podobno padła też informacja o zakazie nagrywania koncertu, ale ja tam nie słuchałem, bo zastanawiałem się, czy będę miał dość baterii, by nagrać koncert. W końcu jednak światła przygasły i na scenę wszedł Kodaly Chór (dziewczyna kazała bić brawo – jest chórzystką), a po nim prawdziwi muzycy, tj. Czeska Narodowa Orkiestra Symfoniczna (i wtedy biłem brawo. tzn. na chórze też, ale teraz bardziej). W końcu wyszedł i sam Maestro, gwiazda wieczoru: Ennio Morricone.

W przeciwieństwie do wielu koncertów muzyki filmowej, na których gra się pojedyncze utwory z poszczególnych filmów, włoski kompozytor, zapewne chcąc uniknąć takiego „rozdrabniania” repertuaru, przygotował suity obejmujące nieraz materiał z kompletnie różnych filmów – na pierwszą z nich składało się połączenie The Legend of the Pianist z The Legend of 1900 i Ribellione z Barii. Wśród highlightów tej części wieczoru znalazły się takie klasyki, jak temat miłosny z Cinema Paradiso, który w moim odczuciu był wykonany nieco toporniej niż w oryginale Chi Mai z Maddaleny/ Zawodowca (na koncercie utwór został skredytowany jako pochodzący z tej drugiej ścieżki dźwiękowej – zapewne ze względu na aranż), czy nieśmiertelne Ecstasy of Gold z Dobrego, Złego i Brzydkiego z udziałem sopranistki Susanny Rigacci, która swoje partie wokalne wykonała z lekkim rubato, punktując tu i ówdzie rytm (chociaż wykonanie owego utworu na bisie każe przypuszczać, że owe przeciąganie niektórych fragmentów było z góry bardzo dokładnie zaplanowane i przećwiczone). Ostatni ze wspomnianych utworów wieńczył pierwszą część koncertu, za którą publiczność, a przynajmniej jej część, nagrodziła maestro owacją na stojąco.

W przerwie omówiliśmy z Dominikiem nasze wrażenia z pierwszej części koncertu. Dominik wypunktował tu i ówdzie moją niewiedzę i ignorancję, po czym zaczęliśmy dywagować o tym, co może być grane w drugiej części koncertu. Zgodnie doszliśmy do wniosku, że bez wątpienia pojawi się ścieżka, za którą Włoch otrzymał w zeszłym roku Oscara – Nienawistna Ósemka oraz jedno z jego najbardziej znanych dzieł, czyli Misja. Po zapoznaniu się z moja nieco sceptyczną opinią i tym, co pamiętam z tej ścieżki, Dominik z pewną dozą kurtuazji stwierdził, że nóż mu się w kieszeni otwiera i żebym się cieszył, żenie ma noża. Cieszyłem się. Tym bardziej, że druga część koncertu obfitowała w jeszcze więcej wrażeń, niż pierwsza.

Po zajęciu siedzeń otrzymałem od naczelnego SMSa z prikazem, żebym wykonał zdjęcie i wstawił je na fejsowy fanpage filmmusic. Sprzęt, którym dysponowałem, zapewniał jakość zdjęcia na poziomie zdolności kompozytorskich muzyków z RCP, ale jak szef kazał, tak zrobiłem. Po chwili pod zdjęciem z krótkim opisem koncertu Ennio Morricone pojawił się pierwszy spostrzegawczy komentarz: „Morricone…”. „Zgadza się” – pomyślałem.

Od dalszych rozważań na ten temat odciągały mnie kolejne majstersztyki wykonywane na tej części koncertu, a było ich co nie miara – począwszy od L`ultima diligenza di Red Rock z The Hateful Eight (który był jednym z wielu utworów, podczas których słaba jakość nagłośnienia dała się we znaki – zbytnie przyciszenie tuby i „rozjechanie się” trąbek), połączonym z Bestiality – mistrzowską fugą, napisaną na potrzeby The Thing Johna Carpentera, a po raz pierwszy wykorzystaną właśnie w filmie Tarantino; a kończąc na On Earth as it is in Heaven, które porwało publiczność do owacji na stojąco – w tym i takiego sceptyka, jak mnie. Oklaski skłoniły Maestro do bisu – Abolisson z Queimady. To wykonanie również spotkało się z oklaskami na stojąco, dzięki czemu Włoch zagrał ponownie Ecstasy of Gold. Jednak i tym razem publiczność była nienasycona, wobec czego kompozytor zagrał ponownie fenomenalny, chóralny majstersztyk z Misji. I tym razem publika nagrodziła mistrza brawami, na tym jednak koncert się zakończył.

Przed wyjściem wpadliśmy ponownie na naczelnego portalu filmmusic. Omówiliśmy z nim pokrótce koncert, bo każdego z nas czekała długa droga powrotna i praca lub egzaminy następnego dnia (minus organizowania koncertu w poniedziałek). Co ciekawe, spotkałem w Krakowie kilku swoich wykładowców, więc zgaduję, że nie tylko ja przybyłem na uczelnię we wtorek niewyspany. Podczas powrotu znów pogrążyliśmy się z Dominikiem w fanbojskiej dyskusji. Musiała być fascynująca sądząc po reakcji Pauliny, która zasnęła (Paulina, nie reakcja). Po paru godzinach w końcu dotarliśmy do naszych domów. Na egzaminy poszliśmy niewyspani i zmęczeni – ale bez wątpienia nikt nie żałował.

Fotografie z koncertu opublikowane dzięki uprzejmości organizatora

Najnowsze artykuły

Komentarze