Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.

Isle of Dogs (Wyspa psów)

Maciej Wawrzyniec Olech | 21-04-2022 r.

Isle of Dogs (Wyspa psów) najnowszy film Wesa Andersona, tradycyjnie z muzyką Alexandre Desplata, otworzył tegoroczny 68. Festiwal Filmowy w Berlinie (Berlinale). Była to już trzecia wizyta amerykańskiego reżysera na tym słynnym europejskim festiwalu. Pierwszy raz pojawił się na nim w 2004 roku ze swoim filmem The Life Aquatic with Steve Zissou (Podwodne życie ze Stevem Zissou), który został jednak przyjęty z dość chłodno. Co innego podczas drugiej wizyty, dziesięć lat później, kiedy to jego Grand Budapest Hotel otworzył berliński festiwal i od razu zachwycił publiczność, krytyków i członków jury, które nagrodziło go Srebrnym Niedźwiedziem. A to był dopiero początek nagród, jakie spłynęły na ten obraz. Pod koniec mógł się on między innymi pochwalić 4 Oscarami w tym za muzykę dla Alexandre Desplata.

Czyżby historia miała się powtórzyć? Kolejne otwarcie berlińskiego festiwalu i kolejny, tym razem animowany, film Wesa Andersa z muzyką Alexandre Desplata. Kolejne ciepłe przyjęcie i kolejny Srebrny Niedźwiedź dla Wesa Andersona. Czy znowu na film Amerykanina spłynie deszcz nagród? Tak samo jak na jego francuskiego kompozytora? Na odpowiedzi na te pytania przyjdzie nam jeszcze trochę poczekać. Ale nic nie stoi na przeszkodzie, aby krótko opisać jak prezentuje się ścieżka dźwiękowa Alexandre Desplata, tym bardziej, że mieliśmy okazję być na tej premierze. Czy też dokładniej redakcja w mojej jednoosobowej postaci była na premierze. Zwykle z opiniami o danym scorze, czekamy aż film wejdzie do kin, a album z muzyką do niego ukaże się dostępny na rynku. I normalna recenzja Isle of Dogs w swoim czasie ukaże się na naszej stronie. Przy czy aktualnie Alexandre Desplat jest jednym z bardziej pracowitych i czołowych kompozytorów muzyki filmowej. Jego prace, szczególnie te do filmów Wesa Andersona, cieszą się dużym uznaniem, ze strony słuchaczy i krytyków. Dlatego też aby podtrzymać to zainteresowanie ten tekst proszę traktować jako relację z premiery i jako zapowiedź tego, co nas niedługo muzycznie i filmowo czeka. Nie jest to klasyczna recenzja i w trakcie jego pisania nie miałem informacji o oficjalnym wydaniu. Wszystkie więc spostrzeżenia, uwagi oparte są wyłącznie na tym co zobaczyłem i usłyszałem podczas tej niezwykłej premiery, o której można przeczytać w poniższym materiale:

Wes Anderson stał się w pewnym sensie stałym berlińskim gościem i nie bez powodu to właśnie jego film otworzył tegoroczny Festiwal. Choć Berlinale zdominowane jest zazwyczaj kinem europejskim, czy też szeroko pojętym kinem artystycznym, zaangażowanym, politycznie, to produkcje z Hollywoodu, czy też tzw. „mainstreamu” też na nim goszczą. Najczęściej otwierają one Festiwal, gwarantując jednocześnie odpowiednią ilość blichtru i światowych gwiazd podczas uroczystej odbywającej się w Berlinale Palast (Pałac Berlinale) gali. Nie inaczej było w tym roku, gdzie na czerwonym dywanie pojawiła się znaczna część obsady Isle of Dogs. Poza reżyserem Wesem Anderonem na pokazie premierowym pojawili się rówież Bryan Cranston, Bill Murray, Jeff Goldblum, Lieb Schreiber, Greta Gerwig, Bob Balaban, czy też świętującego tego dnia swoje urodziny, młodziutki Koyu Rankin (publiczność zgotowała mu należyte urodzinowe oklaski). Pojawił się również Alexandre Desplat, jak zawsze elegancki z szykowną apaszką na szyi (miał ją tylko na czerwonym dywanie, później w środku ją ściągnął.). Podobnie jak Wes Anderson i on jest w pewnym sensie stałym goście Berlinie, a ostatnimi czasy prawie corocznie gości w stolicy Niemiec. Kto wie, może sam kiedyś będzie członkiem jury, tak jak w tym roku był nim słynny japoński kompozytor Ryuichi Sakamoto.

Gala otwierająca, na której gościł też prezydent Niemiec Frank Walter Steinmeier i inni wysokiej rangi państwowi dygnitarze, trwała mniej więcej godzinę. Tradycyjnie przedstawieni zostali członkowie jury z Tomem Tykwerem na czele, goście, sponsorzy i najważniejsze filmy jakie będą brały udział w głównym konkursie z Isle of Dogs na czele.

Aż w końcu przyszła pora na oficjalną premierę. Światła zgasły i wraz od pierwszych minut film przywitał nas potężnymi solowymi partiami na japońskich bębnach taiko. I już od tego momentu można było słusznie wnioskować, że miłujący się w delikatnych brzmieniach i walczykach Francuz pokaże nam swoją bardziej drapieżną i ekstrawagancką stronę. Zresztą czy można było oczekiwać innej muzycznej oprawy do animowanego filmu Wesa Andersona?

Akcja dzieje się w niedalekiej przyszłości w Japonii w fikcyjnym mieście Megasaki City. Rządzi nim złowrogi burmistrz Kobayashi, wywodzący się z liczącej wiele set dynastii miłośników kotów. Kiedy w mieście wybucha epidemia „Psiej grypy”, ze względów bezpieczeństwa wszystkie psy zostają deportowane na „Trash Island” (Wyspę śmieci). Pewnego razu na owej wyspie pojawia się młody chłopiec o imieniu Atari, który poszukuje swojego dawnego psa Spotsa. Wraz z grupką poznanych innych psów, wyrusza na poszukiwanie swego ukochanego czworonoga.

Isle of Dogs to druga po Fantastic Mr. Fox (również z muzyką Desplata) animacja od Wesa Andersona. I od pierwszej do ostatniej sekundy jej trwania widać jego charakterystyczny styl, od strony wizualnej, napisanych dialogach, postaciach i dbałości o szczegóły kończąc. Co do dialogów to ciekawym jest, że wszystkie psy mówią po angielsku, zaś ludzcy bohaterowie, pomijając jedną studentkę na zagranicznym semestrze mówią po japońsku. Film posiada parę wątków i poza tym przygodowym, mamy też elementy rodem z thrillerów politycznych. Mamy też trochę odniesień do wczesnych filmów Akiro Kurasawy z lat 60tych, oblanych naturalnie w typowym dla tego reżysera sosie. To 100% Wes Anderson w Wesie Andersonie w całej swojej wesoandersowości, ze swoim wesoandersononowym stylem. Sam jako wielki miłośnik kotów, miałem trochę podczas seansu problemy, z tym że w filmie właściciele kotów są czarnymi charakterami. Ale to subiektywna uwaga, nie wpływająca na to, że właściciele czworonogów, a co dopiero fanom Wesa Andersona powinien przypaść do gustu ten film.

Cały film doskonale dopełnia muzyka Alexandre Desplata, który podobnie jak przy poprzednich filmach Wesa Andersona i tym razem skomponował pomysłową i miejscami nietypową ścieżkę dźwiękową. Dlatego też miłośnicy klasycznych, eleganckich prac Francuza, do filmów z epoki, kostiumowych i dramatów, takiego brzmienia tutaj nie uświadczą. Zamiast wspomnianych, delikatnych dźwięków pianina, smyczków, walczyków, mamy potężne brzmienie japońskich bębnów taiko wspomagane męskim chórem, przypominającym, jakby sami samurajowie wchodzili w jego skład. Ale to nie jedyny element wchodzący w skład tego score’u. Z jednej strony mam elementy inspirowane muzyką japońską, jak wspomniane bębny, cymbałki, dzwonki, które napędzają ten film i doskonale oddają klimat i miejsce jego akcji. Z drugiej strony mam też elementy z szeroko pojętej kultury Zachodu, z naleciałościami jazzu, nawiązaniami do klasyki od Profokiewa. Nie należy zapomnieć też o gwizdaniu, wszak skoro mamy film z psami w roli głównej, to gwizdanie wydaje się jak najbardziej logiczne. W filmie pojawia się jeszcze przyjemna piosenka z lat 60tych I Won’t Hurt You zespołu The West Coast Pop Art Experimental Band.

Istna mieszanka stylów, nad którą Desplatowi udaje się zapanować i która doskonale odnajduje się w specyficznym kinie Wesa Andersona. Trudno powiedzieć jak tego typu muzyka będzie i taka eklektyczna jej (ale w pozytywnym znaczeniu) forma będzie prezentować się na oficjalnym wydaniu? W filmie spisuje się ona znakomicie i to mimo, że on sam nie jest nią jakoś mocno przeładowany. Co więcej Francuz bardzo często operuje ciszą, doskonale wiedząc, kiedy obraz potrzebuje muzyki. A kiedy już się pojawia napędza ten cały zwariowany spektakl, czyniąc z Isle of Dogs niezwykłym doznaniem audiowizualnym.

Wraz z pojawieniem się napisów końcowych film, otrzymał należyte ciepłe brawa. Co prawda nie było oklasków na stojąco, czy wiwatów, ale ogólnie można było wywnioskować, że film się podobał. Podczas tych napisów końcowych jeszcze bardziej można było się skupić na muzyce Alexandre Desplata. I trzeba przyznać, jest ona wyrazista i potrafi na długo po seansie pozostać w pamięci.

Pod koniec napisów zapaliły się światła i na scenę wyszła obsada. Dokładniej każdy osobno był wyczytywany i w towarzystwie oklasków pojawiał się na scenie. Co ciekawie, kiedy prowadząca galę powiedziała, aby przywitać kompozytora Alexandre Desplata, rozległy się najgłośniejsze brawa, a nawet pojedyncze okrzyki i wiwaty. Tak, to właśnie z całej ekipy, Francuz otrzymał największy aplauz, co też wiele może mówić jakże ważnym elementem dla Isle of Dogs jest jego muzyka. Trudno powiedzieć, czy wydana na soundtracku oprawa dźwiękowa będzie prezentować się równie dobrze co w filmie? Ale wszak w pierwszej linii jest to muzyka FILMOWA (o czym niejednokrotnie wiele osób zapomina) i właśnie w filmie odnajduje się ona bardzo dobrze.

Była to z pewnością udana premiera i ciekawe doświadczenie poznać ścieżkę dźwiękową, po raz pierwszy w filmie. Nie słuchając wcześniej dostępnych klipów, fragmentów i innych muzycznych zapowiedzi dostępnych w Internecie. Film ma mieć swoją polskę premierę 20. Kwietnia, zaś 23. Marca soundtrack ma być dostępny soundtrack, najpierw jako MP3, 30. Marca także jako płyta CD, a w lecie na płycie winylowej. Dlatego też podsumowując, czy warto czekać na najnowszy film Wesa Andersona i muzykę Alexandre Desplata? Odpowiedzią może być tylko potrójne Hau!(Tak) Hau!(Tak) Hau!(Tak)

P.S. Wychodząc z sali dalej jeszcze można było słyszeć specyficzne brzmienie bębnów taiko. I szybko można było się przekonać dlaczego. W holu wejściowym do Berlinale Palast, Wes Anderson i Bill Murray jeszcze raz pozwolili przypomnieć jak mniej więcej brzmi muzyka do Isle of Dogs. Poniżej ich króciutki występ i kolejna zapowiedź tej ścieżki dźwiękowej.

Najnowsze artykuły

Komentarze