Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.

Sodoma i Gomora… i Praga – relacja z sesji nagraniowej ”Sodom and Gomorrah”

Michał Turkowski | 21-04-2022 r.

Dzień 13 kwietnia 2015 roku, z pewnością zapamiętam na całe życie. Wówczas miało spełnić się prawdopodobnie największe marzenie mojego życia. Było nim uczestnictwo w sesji nagraniowej, z udziałem bez wątpienia najbliższej mojemu sercu orkiestrze symfonicznej, jaką jest The City of Prague Philharmonic Orchestra. Wreszcie, w ciepły poniedziałkowy poranek, postawiłem pierwsze kroki w słynnym Smecky Studios w Pradze, „małej ojczyźnie” czeskich muzyków. Ale zacznijmy od początku. Z pewnością pojawi się pytanie – jak udało mi się trafić na sesję?

Przed wizytą w studio kilkukrotnie rozmawiałem zarówno z Niciem Raine, jak i Leigh Philiipsem za pośrednictwem Facebooka. Co oczywiste nie były to żadne prywatne ani też rozbudowane konwersacje, bowiem do obu Panów kierowałem pytania dotyczące kwestii poszczególnych praskich nagrań, czy też dopytywałem się o ciekawostki dotyczące realizowanych w Czechach sesji. W taki też sposób nawiązałem pierwszy, pomniejszy kontakt z moimi idolami. Gdy pojawiła się informacja o nadchodzącym, nowym nagraniu Sodom and Gomorrah Miklósa Rózsy, zdając sobie sprawę iż jest to znakomita okazja na spełnienie marzeń, odnalazłem w sobie odwagę i postanowiłem zapytać szefa wytwórni Tadlow, producenta praskich nagrań, Jamesa Fitzpatricka, czy jest możliwe, abym mógł uczestniczyć w roli obserwatora podczas sesji nagraniowej dzieła Rózsy. Swoją prośbę argumentowałem faktem iż dla mnie, zarówno jako dla oddanego fana Miklósa Rózsy, jak i miłośnika praskiej orkiestry, byłoby to spełnieniem życiowych marzeń. Ku mojej nieopisanej radości – James zgodził się na mój przyjazd.

W Pradze byłem już w niedzielne popołudnie, zaś w poniedziałkowy poranek, wyruszyłem w kierunku studia. Smecky Studios znajduje się w niepozornie wyglądającym, dość wiekowym budynku, nijak wyglądającym z zewnątrz na studio nagraniowe. Po wejściu na samą górę przeszedłem przez pierwsze, wyciszające drzwi za którymi znajduje się mały korytarz wraz z pokojem, w którym muzycy spędzają przerwy podczas nagrania. Ściany tego pomieszczenia niemal całkowicie pokryte są okładkami nagranych w tym studio partytur. Rozrzut tematyczny tych płyt jest ogromny – muzyka do reklam, gier komputerowych, oryginalne nagrania do seriali i filmów z całego świata, albumy kompilacyjne, nowe nagrania klasycznych ścieżek – nie sposób to wszystko zliczyć. Na ścianach widniały również pamiątkowe zdjęcia z reżyserami i kompozytorami, którzy gościli w studio – warto odnotować Angelo Badalamentiego, Davida Lyncha, Romana Polańskiego czy Elmera Bernsteina. Troszkę niepewnie, poddenerwowany, wkroczyłem na pustą jeszcze salę nagraniową (byłem długo przed czasem), przedstawiłem się Panu, którego tam spotkałem (był to jeden z asystentów Fitzpatricka), po czym zaprowadził mnie on na spotkanie z Jamesem. Nigdy nie zapomnę emocji i ekscytacji, które towarzyszyły mi podczas pierwszego spotkania z człowiekiem, którego nagrania muzyczne są tak ważnym elementem mojego życia, a także stanowią najczęściej słuchane płyty w kolekcji, które to – mówiąc krótko – wprost uwielbiam.

Pierwszy raz, spotkałem Jamesa palącego fajkę na balkonie wychodzącym z pokoju kontrolnego. Już od pierwszych chwil James wywarł na mnie wrażenie osoby miłej i sympatycznej, choć w szerszej perspektywie jest on raczej powściągliwy i małomówny. Podziękowałem za pozwolenie na przyjazd oraz krótko opowiedziałem o przebiegu podróży. James, mówiący specyficznym, brytyjskim akcentem, zaproponował kawę, po czym przeszliśmy do krótkiej rozmowy na temat nagrania, do którego zostało raptem kilkadziesiąt minut. James przedstawił mnie reszcie załogi, znajdującej się w pokoju kontrolnym na czele z wiecznie uśmiechniętym Janem Holznerem, który w Smecky Studios pełni rolę inżyniera dźwięku i jego zadaniem jest realizacja nagrania, oraz dbanie o całe zaplecze techniczne. Pokój kontrolny w Smecky Studios jest stosunkowo mały – nie ma on bezpośredniego widoku na salę nagraniową, przez co obraz ze studia wyświetlany jest na dużych rozmiarów telewizorze. W pokoju kontrolnym, oprócz bardzo dużych monitorów odsłuchowych i stołu mikserskiego zauważyłem także wiszące na ścianach nagrody i wyróżnienia, jakie orkiestra zdobyła z poszczególne nagrania. Na jednym z monitorów odsłuchowych zauważyłem statuetkę Jerry’ego Goldsmitha – jest to specjalna nagroda, jaką na festiwalu muzyki filmowej w Ubedzie, otrzymał James Fitzpatrick, za najlepszy album muzyki filmowej roku 2010, którym to było nowe nagranie Conana Barbarzyńcy Basila Poledourisa.

Jako że do rozpoczęcia sesji zostało trochę czasu, opuściłem pokój kontrolny i udałem się na salę w której to pojawiło się już kilku muzyków. Sala nagraniowa sama w sobie jest dość mała, co prawda mieści bez problemu jednocześnie 100 osobowy skład orkiestrowy, lecz trudno mówić tutaj o sporych rozmiarach pomieszczenia. Nad miejscem przeznaczonym dla dyrygenta zauważyłem na wysokim stojaku trzy mikrofony z rodziny Decca Tree skierowane na lewo, prawo i na wprost. Wszystkie inne mikrofony znajdowały się oczywiście w pobliżu pulpitu instrumentalistów. Do studia zaczęli przybywać powoli kolejni muzycy. Cudownie było obserwować ludzi, których do tej pory oglądałem tylko na filmikach promocyjnych nagrań Tadlowa/Prometheusa. Z paroma muzykami wymieniłem kilka zdań, przedstawiając się i mówiąc co nieco o sobie. Wreszcie na salę wkroczyli Leigh Phillips i Nic Raine. Po przybyciu do studia Nic witał się z każdym z muzyków z osobna i bardzo szybko zauważyłem jaki autorytet i wzajemny, obopólny szacunek łączy dyrygenta z instrumentalistami – wyglądało to wręcz jak spotkanie wieloletnich przyjaciół, gdyż Raine i muzycy witali się bardzo przyjacielsko, żartowali i rozmawiali.

Było to niezwykłe uczucie spotkać wreszcie Phillipsa i Raine’a – szczególnie poznanie Nica rzucającego na prawo i lewo żartami, było dla mnie kapitalną sprawą. Również i Leigh Phillips jest niesamowicie wesołą osobą – Brytyjczyk jest ogromnym fanem muzyki Goldsmitha oraz miłośnikiem Gwiezdnych Wojen, co dobitnie udowadniał jego t-shirt z Darth Vaderem. Przywitałem się, zarówno z Niciem jak i Leigh, porozmawialiśmy krótko, po czym obaj Panowie udali się do pokoju kontrolnego. Zająłem przeznaczone mi miejsce w prawym narożniku studia, blisko sekcji wiolonczel.

Gdy orkiestra była już w komplecie, zauważyłem bardzo duży rozrzut wiekowy – osobom w średnim wieku jak i starszym towarzyszyli młodzi, raptem 3-4 lata starsi ode mnie muzycy. Zdecydowana większość muzyków była mi z twarzy znana z filmów promocyjnych, więc skład orkiestry był tego dnia bardzo podobny do tego, co widzimy zazwyczaj na filmikach. Należy w tym miejscu wspomnieć iż The City of Prague Philharmonic Orchestra, jest orkiestrą sesyjną. Oznacza to, że pewna część składu to „stali” muzycy, którzy biorą udział regularnie podczas różnorakich sesji, natomiast inni, poszczególni muzycy są kontraktowani na dni czy nawet godziny nagrań w zależności od wymagań partytury, jak i zwyczajnej „dostępności” muzyków. Na przykład, w przypadku Sodom and Gomorrah, jedna z harfistek przyszła na sesję na raptem 20 minut, tylko dlatego iż jeden z utworów, miał sekcję rozpisaną na dwie harfy. Zdarzały się sytuacje, iż w przeciągu jednego dnia sesji, zmieniali się poszczególni skrzypkowie, dwukrotnie zmienił się flecista czy oboista a podczas popołudniowej sesji pierwszego dnia nagrań, zespół sekcji dętej blaszanej był w 3/4 w zupełnie innym składzie niż na rano.

The City of Prague Philharmonic Orchestra, zawiera w swoich szeregach muzyków z najróżniejszych praskich filharmonii, oper, brass bandów, zespołów jazzowych oraz teatrów muzycznych. Również muzycy Czeskiej Orkiestry Narodowej biorą udział w nagraniach w Smecky Studios. Warto też przytoczyć w jak różnych zespołach poza The City of Prague Philharmonic Orchestra udzielają się jej muzycy. Kilka przykładów – pierwszy trębacz, Marek Zvolánek, w roli solisty koncertuje muzykę barokową. Jedna z wiolonczelistek, Irena Morisáková, występuje w kwartecie smyczkowym z zespołem grającym muzykę metalową. Perkusista, Oleg Sokolov, również ma swój zespół, z którym koncertuje wraz z kilkoma innymi instrumentalistami z COPPO. Pierwszy fagocista, Lumír Vaněk, jeden z oboistów oraz większość muzyków sekcji dętej, których to spotkałem w Smecky Stuidos, wraz z Czech National Symphony Orchestra brała też udział w sesji nagraniowej Hateful Eight pod batutą Ennio Morricone. Nic więc dziwnego iż część składu dynamicznie zmienia się każdego dnia, tym bardziej iż Prażanie wykonują w Smecky Studios, różnorakie nagrania, których to zlecenia pochodzą z całego świata, w związku z czym muzycy grają częstokroć również w niedziele i święta. Nowe nagrania klasycznych partytur filmowych realizowanych dla Tadlowa/Prometheusa stanowią jedynie mały wycinek ich całorocznej pracy.

Dzień nagraniowy podzielony jest na dwie sesje, z czego każda z nich to czterogodzinny blok, wraz z przerwami wyglądający następująco:

Sesja I:
9:00 – 11:00

(krótka przerwa)

11:15 – 13:00

Przerwa na lunch – 13:00 – 14:00

Sesja II:
14:00 – 16:00

(krótka przerwa)

16:15 – 18:00 – Zakończenie.

Kilka minut przed godziną 9:00, Nic Raine pojawił się przy pulpicie dyrygenckim. Nic przywitał raz jeszcze obecnych muzyków i króciutko przedstawił nagrywaną ścieżkę – W tym tygodniu nagramy dwie klasyczne partytury filmowe. Zaczniemy dziś od Miklósa Rózsy i znakomitego „Sodom and Gomorrah”. Poproszę o „Overture”. Przed pierwszym odczytaniem utworu, Nic skontaktował się jeszcze z Jamesem w celu ustalenia wykonawczych szczegółów. Kontakt pomiędzy salą nagraniową a pokojem kontrolnym odbywa się na dwa sposoby. Przy krótkich wymianach zdań Nic i James kontaktują się za pomocą głośników i mikrofonów obecnych w studio, zaś w przypadku dłuższej rozmowy, obaj sięgają po wewnętrzny telefon.
Gdy wreszcie czerwona lampa z napisem „ticho” (cisza) zaświeciła się nad głównymi drzwiami, o ciszę przez mikrofon poprosili również Jan i James. Wówczas Nic, wcześniej bardzo wesoły i rozmowny, w sekundę zmienił się nie do poznania – momentalnie stał się poważny i całkowicie skupiony na partyturze i orkiestrze. Utworem, który rozpoczął sesję Sodomy i Gomory było Overture. I już pierwsze wykonanie utworu, wywołało we mnie niesamowite emocje. Już od otwierających taktów kompozycji studio rozbrzmiało orkiestrową mocą i potęgą. Nie tylko w przypadku Raine’a ale również na twarzach muzyków zauważyłem pełne skupienie i zaangażowanie. Energia i entuzjazm bijące od muzyków były wprost nie do opisania co dało się usłyszeć już od samego początku sesji. Od pierwszych nut słyszałem też wyraźnie jak bliska praskim filharmonikom jest muzyka Miklósa Rózsy.

W zdecydowanej większości muzykę nagrywano chronologicznie w stosunku do filmowej narracji, wyjątek pełniąc jedynie dla utworów źródłowych, które to wymagają bardzo małego składu wykonawczego. Dłuższe utwory nagrywano przy zazwyczaj czterech podejściach. Z kolei na mniejsze, krótsze fragmenty nagrania wystarczały nieraz dwa podejścia. Dla przykładu dajmy kompozycję zatytułowaną Jordan – za pierwszym podejściem, orkiestra zagrała cały utwór. Po zakończeniu „take’u”, Raine zaznaczał różne uwagi na partyturze i gdy muzycy kończyli grać dany fragment, dyrygent przekazywał im swoje wytyczne – np. ”W takcie 60-65, proszę mniej puzonów”, „Więcej wiolonczel w takcie 15-18, „Perkusje – proszę głośniej podczas cody”, innym razem – „Poproszę więcej humoreski od klarnetów”. Również James Fitzpatrick przekazywał swoje uwagi zarówno bezpośrednio do muzyków, jak i omawiając telefonicznie szczegóły z Rainem.

Zdarzały się sytuacje, gdy Fitzpatrick prosił o powtórzenie danego, dłuższego fragmentu, ale tylko i wyłącznie przez sekcję smyczków. Innym razem o wykonanie danego fragmentu prosił dyrygent i producent konkretną sekcję instrumentalną. Słyszeliśmy wówczas: Proszę tylko blachę o takt 25 do 40. Ciekawe były także wskazówki przekazywane muzykom dotyczące interpretacji muzyki. Podczas rejestracji jednego z utworów lirycznych Nic zwrócił się do orkiestry – Grając to wyobraźcie sobie scenę z hollywoodzkiego filmu, gdy bohater odchodzi w dal w blasku słońca. Z kolei w przypadku marszu Elamitów usłyszeliśmy – To musi być szalone!. Prócz zwracania uwagi na poszczególne elementy, James i Nic równie często komplementowali muzyków. Już po pierwszym odczytaniu Torture of Tamar”, usłyszeliśmy – Wspaniale, tempo było fantastyczne! Z kolei gdy zakończono nagranie Answer to a Dream, Nic Raine, kierując swoje słowa do grającego w tym utworze, rozbudowane solo, oboisty, powiedział – To było cudowne wykonanie, absolutnie cudowne, dziękuję bardzo!. Muzykę nagrywano także z uwzględnieniem naturalnego rubato orkiestry, w związku z czym Panowie postanowili porzucić stu-procentowe naśladownictwo oryginału pod względem tempa. Do niektórych utworów, które potem miały mieć dograne partie chóralne – muzycy zakładali słuchawki, w których słyszeli wskazówki dotyczące metrum.

Podczas krótkich przerw, część muzyków piła kawę odpoczywając w małej kawiarence wewnątrz studia, zaś inna ekipa instrumentalistów szła na papierosa na wewnętrzny dziedziniec budynku. Osobiście udawałem się wówczas do pokoju kontrolnego, gdzie czekały ciastka i kawa. Podczas pierwszej przerwy, James pokazał mi szkic okładki przygotowanej dla Sodom and Gomorrah. Na potrzeby coveru, James pozyskał prawa do wykorzystania XIX-wiecznego obrazu The Destruction of Sodom and Gomorrah autorstwa Johna Martina, porzucając paskudne, oryginalne grafiki filmowe. Poniedziałkowy lunch zjadłem w towarzystwie Petra Kocandy – niesamowicie sympatycznego Czecha, entuzjasty i kolekcjonera muzyki filmowej, którego poznałem wcześniej podczas poznańskiego Transatlantyku i koncertu z okazji 35 lecia wytwórni Varese. Petr podczas praskich sesji odpowiada za zdjęcia, które trafiają potem do bookletów, dołączonych do płyt CD.

Pozostała część sesji minęła w bardzo podobnym tonie – Raine prowadził muzyków, dając im różnorakie wskazówki, zaś Ci z niezwykłą pasją i zaangażowaniem grali materiał Rózsy. Ostatnim utworem nagranym pierwszego dnia był Victory. Pod koniec sesji, muzycy usłyszeli od Jamesa: Dziękuję serdecznie za piękną grę dzisiejszego dnia. Poproszę jeszcze o zostanie na chwilę perkusje i sekcję dętą blaszaną, wszyscy inni są wolni. Wystarczyły jeszcze 2-3 podejścia do ostatniego utworu i muzycy zakończyli pracę tego dnia. Fantastycznie, dziękuję bardzo za dziś!, powiedział Nic Raine na sam koniec.

Tym samym, w ciągu pierwszego dnia, nagrano około 45 minut materiału muzycznego. Krótko po zakończeniu poniedziałkowej sesji, zostałem zaproszony na kolację w jednej z Praskich restauracji i spędziłem wieczór wraz z Niciem, Leigh i Jamesem. Podczas kolacji, rozmawialiśmy zarówno o muzyce filmowej jak też o zupełnie innych sprawach. Spotkanie upłynęło w bardzo pogodnej i miłej atmosferze, dało się poznać specyficzny, cięty humor Nica – niejednokrotnie z Jamesem panowie dogryzali sobie wzajemnie, choć wszystko oczywiście mieściło się w ramach żartu pomiędzy starymi przyjaciółmi. Również Leigh sprawiał bardzo pozytywne wrażenie, dużo też rozmawiał z Rainem na temat rekonstrukcji Sodomy i Gomory, za którą to dyrygent bardzo chwalił Phillipsa – Zrobiłeś kawał znakomitej roboty, mówił. Ja zaś, siedząc wraz z nimi przy stole, dzieląc się moimi wrażeniami po pierwszym dniu sesji, jedząc pyszną kolację i popijając wino – nadal nie wierzyłem że to wszystko dzieje się naprawdę.

We wtorek, dołączył do mnie Doug Raynes – przesympatyczny starszy Pan, Londyńczyk, członek i reprezentant Miklós Rózsa Society, stowarzyszenia skupiającego wokół siebie pasjonatów muzyki Węgierskiego mistrza. Doug wizytował również wszelkie wcześniejsze sesje nagraniowe Rózsy w różnych miejscach świata. Muszę w tym miejscu wyrazić wdzięczność płynącą w stronę mojego przyjaciela, Alana Hamera, z pomocą którego dane mi było, jeszcze przed praską sesją, poznać Douga. Z Dougiem Raynesem, nie tylko spędzaliśmy czas wraz z całą ekipą realizacyjną, ale również sporo rozmawialiśmy na temat Rózsy i innych kompozytorów Złotej Ery. Tego dnia jak i następne, wraz z Dougiem, Niciem i Leigh jedliśmy wspólnie lunch. James z kolei jadał osobno, w restauracji serwującej indyjską kuchnię – reszta ekipy preferowała bardzie standardowe pożywienie 🙂 Drugi dzień sesji zapowiadał się niezwykle spektakularnie i taki też był – tego dnia bowiem orkiestra miała wykonać znakomitą, ogromną sekwencję „około-bitewną” partytury, na czele z gigantycznym, ponad 14 minutowym utworem Battle of the Dam. Cały dzień wypełniała więc epika pełną gębą – sala wprost eksplodowała od potęgi brzmienia, zaś sekcja dęta wprost rozsadzała ściany budynku, a wykonanie zwalało z nóg. Również i część bitwy, muzycy nagrali ze słuchawkami na uszach. Co interesujące, Nic musiał momentami „temperować” sekcję dętą, mówiąc z uśmiechem na ustach Trąbki – znakomicie, znakomicie! Ale troszkę ciszej proszę. Z drugiego końca sali dało się usłyszeć równie uśmiechniętych muzyków – Ok!, ok! 🙂

Krótko po serii epickich utworów, podczas jednej z krótkich przerw, postanowiliśmy z Dougiem nie opuszczać studia. Wówczas Leigh Phillips, przechadzał się przez salę nagraniową idąc po kawę. Leigh zatrzymał się i z pełnią zachwytu rzekł – Oni są niesamowici!, chwaląc muzyków za to co słyszeliśmy do tej pory. Wówczas rozgadaliśmy się tak bardzo (pamiętam uwagę Phillipsa o tym jak fenomenalne są kontrapunkty w kompozycjach Rózsy), że przerwa się skończyła, a Leigh nie zdążył iść po kawę. Podczas następnej przerwy, przechodząc szybko koło nas zaznaczył – Panowie, rozmowa później, teraz idę po kawę, teraz muszę zdążyć 🙂 Muzykę bitewną nagrywano dalej, oczywiście krótkimi, około minutowymi fragmentami, niektóre z nich powtarzano kilkukrotnie, ograniczając się do konkretnych taktów, czy też poszczególnych sekcji. Niejednokrotnie nagrywano tylko i wyłącznie grającą samotnie sekcję smyczków. Pamiętam też doskonale, jak Nic zwrócił się do perkusistów – Grajcie najgłośniej jak to tylko możliwe.

Zdarzyła się sytuacja, w której James zatrzymał nagranie, mówiąc iż nie słyszy grzechotek. Ponowne wykonanie nie przyniosło poprawy. Wówczas na salę nagraniową wyszedł Jan i dokonał pewnych modyfikacji w ustawieniu mikrofonów. Problem został wówczas rozwiązany. Jeden problem pojawił się też w przypadku utworu Escaping Slaves – okazało się że coś poszło nie tak, podczas procesu drukowania/kopiowania materiału nutowego, w związku z czym utwór przełożono na następny dzień, kiedy to już został nagrany bez żadnych problemów. Dzień drugi sesji był więc wyjątkowo głośny i z pewnością wymagający dla muzyków, lecz efektem ciężkiej pracy całego zespołu jest bez wątpienia wyśmienite nagranie całej muzyki bitewnej. Na zakończenie dnia, w celu wyciszenia eksplodującej głowy, udałem się na krótki spacer po przepięknym mieście jakim jest Praga, po czym zmęczony wróciłem do hotelu. Dzień drugi zaowocował nagraniem około 40 minut, najbardziej wymagającej, a jednocześnie najbardziej spektakularnej części partytury.

Trzeciego dnia sesji nagrano pozostałą część Sodomy i Gomory, która wymagała pełnego składu symfonicznego. Bardzo dobrze wspominam nagranie Messengers of Jehovah. James prosił muzyków o zachowanie maksymalnej ciszy – jest to utwór bardzo skromny, oparty na wysokich dźwiękach szemrających smyczków. W związku z tym żaden dźwięk nie mógł zakłócić wykonania. Po pierwszym czytaniu James poprosił muzyków raz jeszcze o maksymalne skupienie, ponieważ pierwsze wykonanie zakłócił jakiś dźwięk (prawdopodobnie było to skrzypnięcie krzesła). Nagranie Sodom and Gomorrah zaplanowane na ten dzień udało się skończyć przed czasem, w związku z czym, James postanowił przejść do nagrania materiału na nadchodzący album Tadlowa, zawierający kompletnego Blue Maxa oraz inne utwory Jerry’ego Goldsmitha. Pozostaje mi tylko powiedzieć, że usłyszenie na żywo takiego materiału jak suita z Inchon czy kultowe marsze z Pattona, jest czymś tak niesamowitym, że nie sposób tego opisać słowami.

Dzień czwarty był swoistym oddechem po poprzednich, ogromnych brzmieniach. Otóż na poranną sesję, zaplanowano nagranie muzyki „źródłowej” z Sodom and Gomorrah. Jan zmienił ustawienie mikrofonów, po to aby uzyskać specjalne brzmienie dla tych utworów. Podczas tej sesji, nagrywano następujące instrumenty – dwie waltornie, dwie trąbki, dwa kontrabasy, dwa fagoty, dwie gitary, dwa oboje, dwa flety oraz instrumenty perkusyjne. Co istotne, trębacze, waltorniści i kontrabasiści przyszli do studia tylko po to aby nagrać bodajże dwa utwory. Dzień ten był bardzo przyjemny, zdecydowanie lżejszy dla muzyków jak i dyrygenta a biorąc pod uwagę charakter nagrywanej muzyki stanowił dobrą zabawę dla wszystkich zgromadzonych. Po pierwszym „tańcu”, Nic zwrócił się do muzyków – Bardzo ładnie, ale za ładnie, to musi być bardziej dzikie, to taniec grzeszników!. Po tej wskazówce od dyrygenta, kolejne wykonanie było już takie, jakiego Raine oczekiwał. W pewnym momencie śmiejąc się, Nic rzekł do muzyków – Grajcie to tak jakby na środku sali stał wielki kosz pełen węży!, co spowodowało wybuch śmiechu zgromadzonych w studio. Wszystkie utwory zostały nagrane do godz. 13:00. Tym samym, 16 kwietnia, czwartego dnia mojego pobytu w stolicy Czech, zakończyła się sesja nagraniowa dzieła Rózsy. Tego samego dnia, Pragę miał opuścić Doug. Po tym jak pożegnał on całą ekipę w studio udaliśmy się na jeszcze jeden wspólny obiad i kawę. Mając wolne popołudnie postanowiłem wykorzystać je na ponowne zwiedzanie miasta. Niestety nie było mi dane usłyszeć sesji nagraniowej chóru, która to została przełożona na późniejszy termin, przez wzgląd na konieczność doszlifowania rekonstruowanych „na ucho” hebrajskich tekstów.

Kolejnego dnia, około godziny 15:00 miałem zaplanowany wyjazd z Pragi. W pełni spakowany udałem się na jeszcze jedną, poranną sesję. Przez ostatnie 4 godziny pobytu w studio, dane mi było słuchać na żywo znakomitego Blue Maxa Goldsmitha, który to błyszczał w wykonaniu praskich instrumentalistów. Rozpoczynając nagranie, Raine rzekł do muzyków: Blue Max to absolutny klasyk, muzyka, która w szkołach kompozycji uchodzi za wzór ilustracji filmowej. Gdy skończyła się poranna sesja, udałem się do pokoju kontrolnego, aby pożegnać się ze wszystkimi. Ze łzami w oczach, łamiącym głosem podziękowałem całej ekipie za ciepłe przyjęcie, a Jamesowi za możliwość spełnienia marzeń i spędzenia tych kilku wspaniałych dni w Praskim Smecky Studios. Jeszcze przed wyjazdem z Pragi, wraz z Niciem i Leigh oraz kilkoma muzykami zjedliśmy wspólnie ostatni lunch, po czym udałem się do autobusu mającego zawieźć mnie do domu.

Te kilka dni było z pewnością jednymi z najwspanialszych w całym moim życiu – możliwość poznania moich idoli, słuchania na żywo ukochanej orkiestry, obserwowania pełnej entuzjazmu i energii pracy osób, które stoją za sukcesem praskich nagrań – było to coś niesamowitego. Cudownie było porozmawiać z muzykami, oraz spędzać czas z moimi idolami i całą ekipą nagraniową. Przez te kilka dni byłem wprost oczarowany miłością do muzyki filmowej jaka promieniowała od całego zespołu realizacyjnego w Pradze oraz czeskich muzyków. Był to absolutnie wspaniały, wyjątkowy i niezapomniany czas w moim życiu.

Niniejszy artykuł dedykuję:

Jamesowi Fitzpatrickowi, Nickowi Raine, Leigh Philipsowi, Janowi Holznerowi, Dougowi Raynesowi, Petrowi Kocandzie, Albicie Sidy, Vitkowi Kralowi, Alanowi Hamerowi, całej ekipie nagraniowej oraz muzykom The City of Prague Philharmonic Orchestra and Chorus.


Specjalne podziękowania dla Petra Kocandy za udostępnienie zdjęć z sesji.

Najnowsze artykuły

Komentarze