Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.

Filmmuzy rozdane! -podsumowanie roku 2012 w muzyce filmowej

Nadszedł czas na podanie rozstrzygających wyników wewnątrzredakcyjnego plebiscytu na najlepszy score, utwór, najlepszego kompozytora, największe odkrycie a także najgorszą muzykę filmową roku 2012. W każdej kategorii walka o zwycięstwo była bardzo zażarta i właściwie żaden tryumfator nie może mówić o pewnej i bezproblemowej wygranej. Ostateczne wyniki mogą niejednego zaskoczyć, a prezentują się one następująco:


SCORE ROKU

Reinhold Heil, Johnny Klimek, Tom Tykwer – CLOUD ATLAS

Za niezwykle emocjonalną i porywającą, prostymi środkami trafiającą do widza i słuchacza, cieszącą uszy ładnymi tematami, wyrazistą i pamiętną ilustrację, która zapewne trafi też do wielu osób nie słuchających filmówki na co dzień. W walce o naszą statuetkę trio wyprzedziło Alexandre’a Desplata (Rise of the Guardians), Dario Marianellego (Anna Karenina), Philippe’a Rombi’ego (La nouvelle guerre des boutons) oraz Hansa Zimmera (The Dark Knight Rises).


KOMPOZYTOR ROKU

ALEXANDRE DESPLAT

Za to, że Francuz nie zwalnia tempa i jako chyba jedyny potrafił w roku 2012 połączyć ilość z jakością, tworząc kilka prac solidnych ale i kilka wręcz wybornych. To nie pierwsza Filmmuza w karierze Desplata i jeśli co roku będzie tak pracowity a zarazem będzie gwarantował najwyższą jakość to zapewne nie ostatnia. Twóca znad Sekwany wyprzedził innych bohaterów roku: Dario Marianellego oraz Thomasa Newmana.


ODKRYCIE ROKU

DAN ROMER & BENH ZEITLIN

Za wymarzony debiut w pełnometrażowym filmie, który notabene jeden z tej dwójki wyreżyserował. Za absolutnie magiczne połączenie świata dziecięcej wyobraźni i folkloru amerykańskiego południa w jednej z bardziej nieszablonowych ścieżek minionego roku. Amerykański duet w niełatwym boju o naszą nagrodę pokonał swojego rodaka Nathana Johnsona oraz weterana orkiestracji i dyrygentury, ale raczkującego w samodzielnym komponowaniu – Nica Raine’a.


UTWÓR ROKU

Reinhold Heil, Johnny Klimek, Tom Tykwer – CLOUD ATLAS END TITLE (z „Cloud Atlas”)

Za jeden z najbardziej ujmujących tematów roku 2012, podany tutaj w swojej najlepszej i najbardziej emocjonalnej jak i efektownej wersji.By otrzymać w tym roku drugą Filmmuzę trio zwane Pale 3 pokonać musiało Mychaela Dannę („Pi’s Lullaby”), Jonny’ego Greenwooda („Able-Bodied Seamen”), Andrewa Lockingtona (Mysterious Island Main Titles), Bruce’a Retiefa („The Gorge”), Dana Romera & Benha Zeitlina („Once There Was a Hushpuppy”) oraz Hansa Zimmera („Imagine the Fire”).


ANTYMUZA: GNIOT ROKU

James Newtona Howard – THE BOURNE LEGACY

Za całokształt, można by rzec, bo rok 2012 dla JNH był wyjątkowo słaby, ale nawet na tle pozostałych przeciętnych ścieżek tego utytułowanego twórcy, The Bourne Legacy prezentował się wyjątkowo kiepsko, nie mając w sobie nie tylko nic z interesujących pomysłów jakie dla trylogii Bourne’a stworzył John Powell, ale i nic ciekawego w ogóle. Howard uratował od otrzymania naszej niechlubnej statuetki Henry’ego Jackmana (Abraham Lincoln: Vampire Hunter) i Javiera Navarrete (Wrath of the Titans).

Uzasadnienie naszych nominacji – ARTYKUŁ


Jako, że wyniki głosowania stanowią pewien kompromis pomiędzy różnymi nurtami fanowskimi w redakcji, a niejedna pozycja, którą część redaktorów chciała wynosic na piedestał, innym nie przypadała zbytnio do gustu, postanowiliśmy, w tym roku wzbogacić „suche” wyniki o komentarze członków redakcji podsumowujące rok miniony i ich osobiste rekomendacje dla czytelników portalu.

Tomek Goska (redaktor naczelny portalu): Im więcej czasu spędza się na słuchaniu muzyki filmowej, tym trudniej znaleźć w niej coś, co sprosta stale rosnącym wymaganiom słuchacza. Kreatywność? Dużo się o niej mówi, zwłaszcza w kontekście rzemieślniczych tandet zalewających nasz rynek, aczkolwiek mało kto wojując szabelką krytyki skupia się na tym, że muzyka filmowa, jak sama nazwa wskazuje, ma przede wszystkim pełnić utylitarną rolę w pewnym większym przedsięwzięciu. Gdy pod takim kątem spojrzymy na projekty ukazujące się w minionym roku, śmiało będziemy mogli powiedzieć, że był to rok stosunkowo udany. Czemu? Na palcach u jednej ręki policzyć mogę filmy, których oprawy muzyczne przyprawiły mnie o ból głowy, skręt kiszek i marskość wątroby.



Na rynku muzyki filmowej od pewnego czasu daje się zauważyć pewną postępującą standaryzację, tak pod względem metodyki pracy, jak i brzmienia. W wielkim kinie (a te w głównej mierze przyciąga uwagę przeciętnego popcornożercy) nie ma miejsca na ryzyko, nie ma miejsca na realizowanie śmiałych idei wykraczających poza z góry ustalone standardy. Być może dlatego tak trudno doszukać się w dzisiejszych partyturach czegoś, co mogłoby zapisać się w annałach historii. A jak pod tym względem zapisał się rok 2012? Myślę, że umiarkowanie optymistycznie.



Fakt, zabrakło partytur zmieniających pogląd na rzeczywistość muzyki filmowej. Zabrakło też tematów, do których za 10 lat wrócilibyśmy z łezką w oku… Nie jest mi przykro z tego powodu, ponieważ otrzymałem kilka ciekawych, wpadających w ucho soundtracków, które w ten czy inny sposób towarzyszyły mi na co dzień.



W tym roku zaliczyliśmy głównie kilka powrotów. W wielkim stylu powróciło między innymi słynne kompozytorskie trio Tykwer/Heil/Klimek, które po raz kolejny stworzyło trudną, ale jakże polichromatyczną partyturę (Atlas chmur). Sporo zamieszania zrobił również Michael Giacchino, serwując słuchaczom żywiołową i bogatą tematycznie kompozycję do Johna Cartera. Po raz kolejny wysoką formą wykazał się także Dario Marianelli pisząc jedną z najlepszych swoich prac, Anne Kareninę. Można mieć tylko żal, że najnowszy projekt Johna Williamsa, Lincoln, nie wpisał się do kanonu „godnych uwagi” prac roku 2012.



W tym miejscu nie mógłbym nie wspomnieć o moim ulubionym kompozytorze, Jamesie Hornerze. Miniony rok przyniósł aż trzy prace tego twórcy. Prace dosyć różne, ale wspaniale wpisujące się w warsztat tego twórcy. Po dobrym, ale mało oryginalnym Czarnym Złocie przyszedł zaskakująco świeży Niesamowity Spider-Man – chyba pierwsza po Awatarze tak wciągająca kompozycja Hornera, przy czym dająca niejako nadzieję na to, że James nie powiedział jeszcze ostatniego słowa w branży. Opublikowany kilka miesięcy później soundtrack do Cristiady zachwiał tą pewnością. Niemniej jednak całokształt jego ostatnich dokonań, pokazuje dobitnie, że Horner mimo ewidentnych problemów z oryginalnością posiada wiele charyzmy i umiejętności, których brakuje wielu kompozytorom młodszego pokolenia.



Podobnie sprawa się ma z Alexandre Desplatem. Tempo pracy tego twórcy z jednej strony przeraża, z drugiej (po wysłuchaniu gotowego produktu) bardzo fascynuje. Desplat stał się ikoną współczesnego rzemieślnika filmowego, który nawet z niepozornej materii filmowej wykrzesać może jakąś magię i nietypowe brzmienie. Wystarczy tylko odwołać się do dwóch jego zeszłorocznych partytur – Argo oraz Strażników marzeń, by mieć ogląd na talent i kunszt Desplata.



Na koniec pozostaje jeszcze jedna kwestia. Kwestia rozczarowań. Wiele obaw i nadziei wiązano z najnowszą odsłoną przygód Jamesa Bonda. Z jednej strony można powiedzieć, że Tomek Newman stanął na wysokości zadania i zapewnił nam solidną oprawę doprzecież cechowała poprzednie prace Davida Arnolda. W podobnym tonie wypowiadać się można o długo oczekiwanej ekranizacji Hobbita. Wielu fanów liczyło na pełną wrażeń muzyczną podróż po Śródziemiu, ale rzeczywistość pokazała, że owa podróż, to w głównej mierze festiwal powrotów – wspaniała pod względem technicznym próba podania na tacy tego samego produktu. Doświadczenie Niezwykłej podróży nie pozostawiło wielkich nadziei na dalszy pomyślny rozwój tego uniwersum.



Wielkich nadziei nie dała również chyląca się po równi pochyłej kariera Jamesa Newtona Howarda. Z wielu projektów, które w roku 2012 wyszły spod ręki tego kompozytora, tak na dobrą sprawę wartą uwagi jest tylko Królewna Śnieżka. Czy to zapowiedź upadku, a może tylko przedłużająca się niedyspozycja tego niewątpliwie utalentowanego twórcy? Zapewne kolejne lata rozwieją te wątpliwości.



Poza tymi drobnymi wyjątkami, śmiało mogę powiedzieć, że rok 2012 nie przyniósł większych rozczarowań. Z tysiąca zalewających nas nowości znalazłem (tak jak każdy z naszej redakcji) coś dla siebie i często do tego powracam.

Tomek Rokita: Rok 2012 w filmówce – jaki on był? Przede wszystkim podobny do poprzednich: brak ewidentnego arcydzieła (takiego na pięć gwiazdek) oraz spora grupa bardzo dobrych czy też porządnych ścieżek. Co ciekawe, nadal mimo natłoku masy najczęściej syntetycznego badziewia (pochodzącego najczęściej ze studiów Remot Control Productions…), mały renesans przeżywa klasyczna muzyka filmowa, oparta przede wszystkim na brzmieniu klasycznym. I to właśnie o niej było właśnie najgłośniej w ubiegłym roku (i słusznie!). Widoczna jest artystyczno-jakościowa supremacja kompozytorów europejskich lub pochodzących z Europy. Dario Marianelli (bardzo dobre Anna Karenina i Salmon Fishing in Yemen) kolejny sezon dowodzi swojej wysokiej klasy, podobnież jak Francuzi Philippe Rombi (ogromny talent i umiejętności! – Dans la maison i La guerre des boutons) i naturalnie Alexandre Desplat. Przy tym ostatnim nic nie należy dodawać, choć czasami przeintelektualizowanie – wydaje mi się na siłę – jego muzyki, po prostu nuży… (warte uwagi przede wszystkim etniczne Argo i kolorowe Rise of the Guardians). Silna jest nadal koalicja hiszpańska, której cały czas kibicuję – Roque Banos (Intruders), Fernando Velazquez (Lo Impossible) czy Victor Reyes (Red Lights). To wszystko jest kolorowe, wysokiej klasy, technicznie zazwyczaj nienagannie i fascynujące, z emocjonalnym detalem oraz ambicją. Tego się chce po prostu słuchać i w to zagłębiać. Wśród „grajków” hollwyoodzkich sporo rozrywki dał mi Zimmer swoim ostatnim Mrocznym rycerzem (powrót do 'muskularności’ jego wcześniejszej fazy twórczości – na boku zostawione wreszcie pseudo-artystyczne eksperymenty), Horner kolorowym (i chyba niedocenionym) Spider-Manem i przede wszystkim Kanadyjczyk Andrew Lockington brawurowym Journey 2. Sporym zaskoczeniem był dla mnie Skyfall Thomasa Newmana: świeża, różnorodna, specyficzna ilustracja bondowska. Ścieżką, która dała mi jednak najwięcej satysfakcji, najbardziej pobudzała emocjonalnie był Cloud Atlas tria Heil/Klimek/Tykwer. Znakomite tematy, inspirująca, przejmująca w fragmentach a i ekscytująca partytura świetnie wykonywana przez niemiecką orkiestrę z Lipska. Plus klimatyczne chóry, ambient i utwór roku, spektakularnie rozkręcające się arcydziełko pod napisy końcowe. Wartymi uwagi na pewno były sentymentalne Wir wollten aufs Meer Nica Raine’a, animacyjny ParaNorman Jona Briona, John Carter Giacchino oraz przede wszystkim specyficzny i elektryzujący Looper Nathana Johnsona. Gdy już jesteśmy przy nowych twarzach kompozytorskich wspomnieć należy o Bruce’ie Retiefie i Codym Jenkinsie. W kategoriach zawodu na pewno rozpatrywać należy Lincolna, czyli pretensjonalną artystycznie porażkę Johna Williamsa z jego najnudniejszym i najsłabszym scorem od jakichś 25 lat (Always, 1989 rok…). Druga pozycja to bezczelna, wręcz skandalicznie wypełniona plagiatami Cristiada Hornera. Tego powinni zabronić…!

Wiele dzieje się na rynku kolekcjonerskim i chciałbym wymienić kilka najciekawszych pozycji, które ukazały się po raz pierwszy w wersji kompletnej (zazwyczaj 2-płytowej) lub w ogóle po raz pierwszy oficjalnie. A były to min. Batman Forever, Ben-Hur (wydanie 5-płytowe), Black Rain, The Bodygurard, Conan the Barbarian (3-płytowe), Die Hard 2, Die Hard With a Vengeance, Hook, Hush, Jennifer 8, King Kong, King Kong Lives, Man on Fire, Music From the Edge (odrzucona partytura Johna Corigliano z Furii), The Shadow, Speed, Star Trek: The Motion Picture (3-płytowe), Star Trek VI, Star Trek: Generations, The Untouchables, White Fang czy X-Men 2. A na dodatek re-recordingi klasycznych dzieł wykonywane przez Praskich Filharmoników i wydawane przez Tadlow Music. Czyż nie jest to prawdziwy Golden Age fana/kolekcjonera muzyki filmowej? 🙂

Mój top 2012: 1. Cloud Atlas, 2. Journey 2: The Mysterious Island, 3. La guerre des boutons, 4. Rise of the Guardians, 5. Anna Karenina, 6. The Dark Knight Rises, 7. Wir wollten aufs Meer, 8. Lo Impossible, 9. Skyfall, 10. The Amazing Spider-Man

Najlepsze/ulubione utwory 2012: „Cloud Atlas End Title” oraz „Cloud Atlas Sextet for Orchestra” z Cloud Atlas; finał Dans le maison; „Imagine the Fire” oraz „Risen From Darkness” z The Dark Knight Rises; napisy początkowe/końcowe Lo Impossible; „Finding the Nautilus” z Journey 2; „Revelations” z Loopera; „Life” Harry Gregsona-Williamsa z Prometeusza; „Main Title” z Red Lights; „Cebu” z Samsary; „She’s Mine” ze Skyfall; temat główny z Wir wollten aufs Meer; „The Gorge” z Zambezii

Marek Łach: Spośród prac, które w naszym redakcyjnym zestawieniu były tylko zasygnalizowane, w pierwszej kolejności rekomenduję Mistrza, autorstwa Jonny’ego Greenwooda. Nie jest to może kompozycja warta równie wielkich pochwał, co There Will Be Blood przed paroma laty, niemniej stanowi ona coś wyjątkowego na firmamencie współczesnej muzyki filmowej. Jeśli ktoś szuka ścieżki dźwiękowej będącej równorzędną partnerką dla obrazu i stanowiącej autonomiczne dokonanie artystyczne, to The Master jest jedyną pełnowartościową propozycją tego rodzaju, jaką może zaoferować mijający sezon. A że kłóci się ona trochę z założeniami klasycznej muzyki filmowej, to w moim przekonaniu tylko lepiej.

Na polu wznowień i re-recordingów oferta jak zwykle była bogata w głośne nazwiska i tytuły, więc trochę na przekór zarekomendowałbym mniej chodliwy album, który mógł wielu osobom przemknąć niezauważony – The Postman Always Rings Twice Michaela Smalla. Doskonała, inteligentna muzyka do thrillera psychologicznego, napisana przez jednego z najciekawszych i najbardziej niedocenianych przez środowisko fanowskie kompozytorów. Niełatwy materiał, ale przynoszący olbrzymią satysfakcję z odsłuchu. Tak już po prostu się nie pisze, a szkoda.

Paweł Stroiński poleca natomiast The Dark Knight Rises Hansa Zimmera, Life of Pi Michaela Danny, Annę Kareninę Dario Marianellego, Skyfall Thomasa Newmana i The Master Jonny’ego Greenwooda.

Maciej Wawrzyniec Olech: Rok 2012 minął u mnie głównie pod znakiem dwóch soundtracków: The Dark Knight Rises Hansa Zimmer oraz Cloud Atlas Toma Tykwera, Reihnolda Heila i Johnny’ego Klimka. Obie ścieżki choć jakże różne, to jednak oferują to co w muzyce filmowej najważniejsze: emocje! Pierwszy w monumentalnym, epickim stylu zwieńcza trylogię o Mrocznym Rycerzu, sprawiając, że długo w naszej głowie będą brzmiały okrzyki „Deshi Basara Deshi…”. Co więcej pod postacią ponad 7 minutowego „Imagine the Fire”, otrzymujemy potężną, dynamiczną wisienkę na torcie, która wprost pobudza do życia! „Cloud Atlas” zaś to idealny przykład na magię muzyki oraz kina. Wspaniały, piękny score z niezwykłym wyczuciem scala historie różnych ludzi, z różnych epok, w jedną spójną całość. Niemiecko-australisjkie trio po raz kolejny po Pachnidle udowadnia, że potrafi pisać ciekawą angażującą muzykę na najwyższym poziomie.

Sporo radości i dobrego humoru oferował mi przesympatyczny score Henry’ego Jackmana do świetniej animacji Dinseya Wreckt-It Ralph. Tak samo jak pozytywnie zaskoczony zostałem przez Thomasa Newmana, którego score do Skyfall idealnie wpisywał się w bondowską tradycję, nie tracąc jednak nic ze specyficznego stylu Amerykanina.
I o ile słuchanie Hobbita nie sprawiało mi w ogóle przyjemności, o tyle inny score Howarda Shore’a Cosmopolis, przy którym pomagał zespół Metric, dał mi sporo alternatywnej rozrywki.

Mimo, że nazwa portalu sugeruje, aby koncentrować się głównie na muzyce filmowej, to grzechem byłoby nie wspomnieć o przepięknej ścieżce dźwiękowej Austina Wintory’ego do niezwykłej gry Journey.

Jako, że jednak człowiek nie samymi pięknymi melodiami żyje i czasami trzeba na chwilę wyłączyć mózg, to idealnie nadaje się do tego głośna i miejscami asłuchalna „muzyka” Paul Leonarda-Morgan do twardzielskiego Dredda, który zapewne znajdzie swoich amatorów. Kiedy zaś chciałem poczuć niepokój w swoim sercu sięgałem po sugestywne Cabin In the Woods Davida Julyana z bardzo dobrym utworem „The Cabinets Will Have To Wait”. Pozostając w świecie grozy, wartym ryzyka jest eksperymentatorski Sinister Christophera Younga, który naprawdę potrafi przestraszyć, o czym dobitnie przekonali się moi redakcyjni koledzy.

Ku mojemu zaskoczeniu, niezwykle często sięgałem po ścieżkę dźwiękową z Resident Evil: Retribution tomadandy. Dokładniej sięgałem głównie po utwór „Flying Through Air”, który zaliczam do jednych z lepszych jakie ten rok 2012 miał do zaoferowania. Pozostając przy najlepszych utworach nie należy zapomnieć o „The Peterson House and Finale” Johna Williamsa ze spielbergowskiego Lincolna, przy którym od razu mimo braku należytego obywatelstwa chce się salutować do amerykańskiej flagi.

Tak patrząc na tę niekrótką listę, a dokładniej słuchając soundtracków i utworów z niej od razu widać, jakże udany i ciekawy w muzyce filmowej był ten 2012 rok.

Wojtek Wieczorek: Mimo wysypu soundtracków i powrotu wielkich nazwisk, z jakim mieliśmy do czynienia w zeszłym roku, niewiele prac przyciągnęło moją uwagę. Większość z nich została uwzględniona w naszych nominacjach, niestety, nie wszystkie pozycje warte poznania mogły się do finałowej piątki dostać. Zacznijmy więc od najciekawszych soundtracków: Wszyscy miłośnicy dobrze zorkiestrowanej, przygodowej muzyki filmowej powinni polubić Johna Cartera Michaela Giachcino. Kompozytor umiejętnie kreuje muzyczny świat Barsoomu i raczy słuchacza dużą ilością ciekawych tematów. Wielbicielom europejskiej muzyki filmowej polecam Dans La Maison Philippe’a Rombi. Francuz ciekawie łączy minimalistyczne techniki z industrializmem. Kolejne dwie pozycje są dla fanów, którym nie przeszkadza lekka wtórnośc i brak świeżości – zaprzysiężeni fani Howarda Shore’a zapewne polubią Hobbita, chociaż najciekawszy temat tej ścieżki skomponował folkowy zespół Plan 9 (spragnionym nieco ciekawszych rozwiązań polecałbym ambientowe Cosmopolis). Ekstremalnym fanom coplandowskiej americany może przypaść do gustu Lincoln Johna Williamsa, jednakże odradzałbym ten soundtrack wszystkim oczekującym świeżej i emocjonalnej muzyki.

Do naszych odkryć nie przebił się niestety ciekawy soundtrack Laurenta Peza de Mala do Zarafy. A szkoda, bo kompozytor „powitał” soundtrackowy świat ładnym i nietuzinkowym brzmieniem.

Pora wspomnieć o utworach – Z soundtracków, które się nie znalazły w nominacjach, polecałbym „A Thern For the Worse” i „Ten Bitter Years” z Johna Cartera, oparty na tym samym motywie, zbudowanym z nałożonych na siebie dwóch ostinat na tercje. Pomysł całkiem prosty, a jednak szalenie dobrze brzmiący! Świetne są również „Dans La Maison Theme” i „Generique Debut” z Dans La Maison. Mimo kiepskiej całościowo płyty, ciekawym utworem popisał się też Alan Silvestri, a jest nim „The Avengers” z soundtracku o tym samym tytule. Z Hobbita Howarda Shore’a polecić mogę natomiast „Brass Buttons”, My Dear Frodo i większość utworów, zawierających temat Planu 9. Natomiast z soundtracków, które znalazły się w naszych nominacjach, polecałbym „Unavoidable” z Anny Kareniny, ze względu na cudowny fortepian, oraz overture, które jest małą wizytówką całego soundtracku. Na koniec zostawiam jeszcze jeden z najlepszych utworów roku, mianowicie „Gotham’s Reckoning” z TDKR. Jak dla mnie, najlepszy utwór z całej płyty, ze względy na umiejętne budowanie napięcia, świetne działanie w filmie oraz ciekawe technicznie partie trąbki.

Małą wisienką na torcie, której nie mogliśmy uwzględnić w filmmuzach na brak takowej kategorii, jest piosenka Adelle do Skyfall. Szkoda, że nie wydano jej razem z resztą soundtracku.

Łukasz Koperski: Moi redakcyjni koledzy polecili już tyle dobrej muzyki, że niewiele więcej pozostaje mi do dodania. Może napisać, w ramach finalnego już podsumowania, patrząc jak każdy rekomenduje tak wiele różnorodnych ścieżek i utworów, że to był w sumie zupełnie przyzwoity rok, bez może przełomowych i niezapomnianych arcydzieł, ale jednak pozwalający miłośnikowi właściwie każdego stylu w muzyce filmowej wyłowienia dla siebie tych paru perełek, do których często i chętnie będzie wracał. A na dodatek specjalistyczne wydawnictwa co rusz poszerzały ofertę wznowień i re-reców. Z wielką radością powitałem wydania znakomitych ścieżek z muzycznie lubianych przeze mnie lat 80. minionego wieku (Black Rain Zimmera, Man on Fire Scotta czy Enemy Mine i Tai Pan Jarre’a), nawet jeśli niektóre wydania po gigantycznych oczekiwaniach nieco rozczarowały (3-płytowe wydanie oryginalnych nagrań Conana Barbarzyńcy Poledourisa). Miłym zaskoczeniem było dla mnie także wydany po 4 latach Dziennik nimfomanki Banosa i Marina.

Na koniec, zamiast dołączać kolejną listę najlepszych soundtracków, albo utworów, ja skupie się na tym, co może i nie jest najważniejsze, co może i nie jest konieczne, ale co tak naprawdę wszyscy lubimy i od czego przygoda wielu z nas z muzyką filmową się zaczęła. Tematy główne, motywy przewodnie – jak zwał, tak zwał, ale choć mowi się, że dziś już nie ma takich main theme’ów jak kiedyś, to myślę, że wcale nie jest tak źle. Przekonują o tym chociażby Panu Aaltio (The Tale of a Forest), Jon Brion (ParaNorman), trio Heil/Klimek/Tykwer (dwa niezłe tematy w Cloud Atlas), Andrew Lockington (Journey 2), Nic Raine (Wir Wollten Aufs Meer), Bruce Retief (Zambezia), Philippe Rombi (znakomite tematy w Dans la maison i La nouvelle guerre des boutons) czy wreszcie Fernando Velazquez (emocjonalny, klasyczny temat w The Impossible). A to nie wszystko. Poza tym mieliśmy w tym roku kilka fantastycznych piosenek napisanych specjalnie na potrzeby filmu a i w paru filmach stare kompozycje zyskały nowe życie (i to niekoniecznie w Django, bo mnie w tym aspekcie nawet bardziej urzekły lub rozbawiły Moonrise Kingdom czy hiszpańskie Rec3 i Promoción fantasma). Reasumując: nie ma co narzekać!

Najnowsze artykuły

Komentarze